Miało być o immersji, jednak tekst wciąż znajduje się w
fazie zatwierdzenia i pewnie utknie w tym limbo jeszcze na bardzo długi czas.
Bywa, że jestem niesamowicie wymagający wobec swoich wypocin.
Postanowiłem więc poruszyć inny, także bardzo ważny dla
graczy, temat. Mianowicie DLC. Wiem, że już niezliczona ilość osób cisnęła po
tych dodatkach, ale nie ma to jak zdanie własne. Poza tym, nie do końca zgadzam
się z tymi atakami na płatną zawartość, ale wszystko po kolei.
Kiedy zaczynałem grać, często tytuły dostawały coś, co wtedy
zwało się ładnie dodatkami bądź rozszerzeniami. Zwykle była to nowa kampania i,
w zależności od gatunku, nowe jednostki, bronie, przeciwnicy, możliwości
taktyczne, budynki. Zwykle jedna gra dostawała jeden takowy bonus, po czym
szykowało się sequel.
Jednak niektóre dodatki były zwane samodzielnymi. Te często
zmieniały zasady rządzące grą, jak na przykład Deadly Games do Jagged Alliance.
Z jednej misji robił się to szereg zadań, do których zadaniem gracza było odpowiednie
dobranie drużyny. Nie zabezpieczało się już źródeł surowców dążąc do odbicia
Metaviry, dostawało się zadanie, rekrutowało specjalistów i hajda na wroga.
Oczywiście, ostatnie kilka słów to ogromna przesada, gdyż w dowolnym Jaggedzie,
w którego grałem, taka taktyka kończy się w 99% przypadków zgonem najemnika,
często niezbyt taniego.
Inne dodawały nowe tereny. Tutaj również przykład krzyczy na
mnie z półki. Nazywa się toto Incubation: The Wilderness Missions. Podczas, gdy
podstawka działa się w kosmicznym mieście, w dodatku przyszło graczom zwiedzić
dżunglę, czego nazwa wcale nie sugeruje, i wycinać agresywnych obcych piłą
łańcuchową (psychopatyczna część mnie w tym momencie uśmiechnęła się szeroko).
Standard, nowe misje, nowe bronie, nowi przeciwnicy, nowa fabułą, ale tym razem
zasady pozostały niemalże bez zmian. Dodano wprawdzie odrobinę zabawy logicznej
w odpowiednie przemieszczanie żołnierzy, aby żaden nie został spalony miotaczem
ognia, ale niewiele różni się to od odpowiedniego przemieszczania tych samych
wojaków w trakcie bombardowania.
Dodatki kupowało się w pudełku, jak i zresztą gry (to tak
dla młodszych graczy i dla przypomnienia samemu sobie, że nie było dystrybucji
cyfrowej). Wystarczały, w zależności od tytułu, na godzinkę do pi razy drzwi
sześciu. Jednak to, co teraz przypomina czas trwania większości gier, wtedy
stanowiło jakieś dwadzieścia pięć procent podstawki. Producent był zadowolony,
bo zajmował graczy i dostawał hajs, gracze byli zadowoleni, gdyż mogli powrócić
do zmagań ze swoimi ulubionymi tytułami. Sytuacja zwycięstwo – zwycięstwo,
definicja słownikowa.
Ale wtedy pojawił się Steam. Platforma dystrybucji cyfrowej,
której założeniem było obniżenie cen gier poprzez kupowanie bezpośrednio od
twórców, bez pośredników. Pomysł w założeniu genialny. Fakt, że big boxy miały
swój urok, ale w razie awarii płyty, szlag trafiał moją kopię gry, dzięki temu
miałem możliwość legalnego pobrania jej po raz kolejny i kolejny. Do tego
platforma od razu zapewniała wsparcie techniczne, możliwość kontaktu z
deweloperem i patchowanie na bieżąco, które to już wzbudziło pewne
kontrowersje. Mianowicie, łatała grę bez zgody gracza. Teraz może się to wydać
śmieszne, ale przy ówczesnych prędkościach połączenia, było to niewygodne.
W Polsce, gdyż, jak zwykle, kraj ten pod względem rozwoju
technologicznego był daleko za zachodem. Żeby uniknąć zarzutów o brak
patriotyzmu, powiem tylko, że pomimo propozycji wyjazdu za pracą za granicę,
klepię biedę tutaj, gdyż kocham swój kraj. Ale dygresja na bok, wracając do
tematu, wolne połączenie internetowe to nie był jedyny problem ze Steam. Drugi
był gorszy i to on sprawił, że zabrałem się za ten temat. Ceny nie zostały
dostosowane do naszych warunków rynkowych, tylko bezczelnie przeliczone z
dolarów/eurasów na złotówki. Tutaj pojawił się pierwszy zgrzyt.
I właśnie te zaporowe ceny są dobrym kontrargumentem z
którym nie mam zamiaru dyskutować. Bo jak tu się kłócić, kiedy DLC do Resident
Evil 5 kosztuje 16, słownie szesnaście, eurasów? Przecież to są po prostu
żarty.
Teraz sprawnie przeszedłem do tematu DLC. Czym one w ogóle
są? Niektóre to dodatkowa, płatna zawartość, która przypomina rozszerzenia
sprzed lat. Wręcz jest ich idealną kopią, jednak, miast kupować, gracze ją po
prostu pobierają. Akurat przykład z ceną dodatku do RE 5 jest jednym z
kosmicznych. Większość tych DLC zamyka się w magicznej granicy dziesięciu euro,
czyli i tak są tańsze niż niegdysiejsze dodatki, które potrafiły kosztować
tyle, co niejedna gra. W czasach, kiedy dziecięciem byłem, przeciętna
premierowa gra kosztowała ponad sto złotych, później kilku wydawców zaniżyło
ceny do poziomu dziewięćdziesięciu dziewięciu nowych polskich złotych, co i tak
dawało nielichy procent ówczesnej średniej pensji. Teraz zarobki wzrosły, ceny
spadły, widać więc pierwszą zaletę.
Drugą jest, wspomniana już zresztą, dożywotniości tychże.
Kupuję raz, a pobieram, ile razy potrzebuję. Reinstalacja systemu oznacza tylko
zostawienie kompa na noc, aby pobrało wszystkie zakupione pierdoły. Nie ma
żonglowania płytami, wszystko zostało upchnięte na serwerach. Dla mnie, jako
antyfana używania płyt celem rozegrania krótkiej partyjki, jest to wręcz
niesamowita wygoda.
A i same DLC jakościowo bywają niesamowite. Wspomnieć
wystarczy o dodatkach do Borderlands 2 (chyba spowoduje ten tytuł erratę
odnośnie Top 10), gdzie Tiny Tina’s Assault on Dragon’s Keep zapewniło solidne
osiem godzin rozgrywki, śmiech, smutek i znowu śmiech na raz, a do tego loot,
jakiego by się Diablo nie powstydziło. Podobnie jest z wieloma DLC do Mass
Effect. I faktem jest, że do tej gry używam klienta Origin, na którym ceny są
jeszcze bardziej przerażające, ale to EA.
Kolejne DLC to te bezpłatne. I tutaj przykład jest idealny.
Door Kickers. Nie dość, że grę wyhaczyłem na promocji, to twórcy ciągle dodają
nową zawartość, za którą nie płacę ani grosza. Nowe misje, nowe kampanie,
słuchają uwag graczy. Coś, za co kiedyś musiałbym zapłacić, dzisiaj mam za
darmo. A jeśli ktoś potrzebuje wyzwań taktycznych, na marginesie polecam tę
grę. Jest niesamowita, nawet pomimo błędów.
Jednak nie ma róży bez kolców. Istnieją teraz pierdoły, typu
pre-order, gdzie za wcześniejsze zamówienie, gracz dostanie dodatkową spluwę na
starcie i nowe ciuszki. Pozostali będą musieli za to zapłacić. Naprawdę? Mam
bulić, czasami nielichy hajs, aby mój komandos mógł ubrać ładną zbroję, która
nic nie daje, poza samym wyglądem? I wiem, że często są zawarte w edycjach
GOTY, ale jeśli kupuję grę premierowo, po obczajeniu recenzji i ewentualnego
demo, chcę mieć dostęp do takich pierdół. To był jeden z niewielu moich
zgrzytów z XCOM, jakkolwiek genialnym, to ta zagrywka ze strony Firaxis lub 2K
(nie interesuje mnie to, jak wiele dobrych tytułów powstało pod ich skrzydłami,
przynajmniej raz w tygodniu powinni wiosłować na gale…, whoopsy daisy, pracować
w kamieniołomach), doprowadziła mnie do nerwicy. Pomimo, iż coś w rodzaju GOTY
posiadam. To tylko pierdółki.
Rozumiem płatność w przypadku nowej kampanii, DLC
wywracającego cały świat do góry nogami (do XCOM dodatek Enemy Within, który
jest genialny), ale parę skórek? Przecież to są kpiny. Chociaż nie, byłyby,
gdyby nie zagrywka ze strony EA. Początkowo, dodatkowe zakończenie do Mass
Effect 3 było płatne. Tego już nawet nie nazwę robieniem sobie jaj z graczy, to
zwykła napaść. Poważnie, zakończenie do gry jako płatny dodatek?
Ostatnią zagrywką, która wciąż podważa moje zaufanie do DLC
jest zawartość umieszczona w grze, ale zablokowana od początku, dopóki się nie
dorzuci tych dziesięciu eurasów na konto wydawcy. Jak to tak? Mam w grze
skórkę, ale nie mogę jej użyć, ponieważ portfel? To akurat doprowadza do ataków
szału.
Rozumiem ludzi przeciwnych DLC, sam nie jestem zwolennikiem
wszystkich, jednakże te, które rozszerzają grę to wciąż dobry interes i
sytuacja zwycięstwo – zwycięstwo, definicja numer dwa. Wszakże nikt nie zmusza
mnie, abym kupił dodatkowy pancerz dla komandora Sheparda. Sugeruję jednak,
przed zakupem, zapoznać się z opisem zawartości, aby nie być rozczarowanym, że
to taka bieda.
Valve za ten tekst nie zapłaciło mi ani grosza, podobnie EA.
A szkoda, biorąc pod uwagę ich zarobki, mógłbym zdobyć hajs na kilka nowych
tytułów do recenzji.
A jakie jest Wasze zdanie o DLC? Lubicie je w każdej formie,
czy tolerujecie tylko wybrane? A może w ogóle działają Wam na nerwy i są rakiem
toczącym rynek gier?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz