27.07.2015

Omówmy to: DLC



Miało być o immersji, jednak tekst wciąż znajduje się w fazie zatwierdzenia i pewnie utknie w tym limbo jeszcze na bardzo długi czas. Bywa, że jestem niesamowicie wymagający wobec swoich wypocin.

Postanowiłem więc poruszyć inny, także bardzo ważny dla graczy, temat. Mianowicie DLC. Wiem, że już niezliczona ilość osób cisnęła po tych dodatkach, ale nie ma to jak zdanie własne. Poza tym, nie do końca zgadzam się z tymi atakami na płatną zawartość, ale wszystko po kolei.

Kiedy zaczynałem grać, często tytuły dostawały coś, co wtedy zwało się ładnie dodatkami bądź rozszerzeniami. Zwykle była to nowa kampania i, w zależności od gatunku, nowe jednostki, bronie, przeciwnicy, możliwości taktyczne, budynki. Zwykle jedna gra dostawała jeden takowy bonus, po czym szykowało się sequel.

Jednak niektóre dodatki były zwane samodzielnymi. Te często zmieniały zasady rządzące grą, jak na przykład Deadly Games do Jagged Alliance. Z jednej misji robił się to szereg zadań, do których zadaniem gracza było odpowiednie dobranie drużyny. Nie zabezpieczało się już źródeł surowców dążąc do odbicia Metaviry, dostawało się zadanie, rekrutowało specjalistów i hajda na wroga. Oczywiście, ostatnie kilka słów to ogromna przesada, gdyż w dowolnym Jaggedzie, w którego grałem, taka taktyka kończy się w 99% przypadków zgonem najemnika, często niezbyt taniego.

Inne dodawały nowe tereny. Tutaj również przykład krzyczy na mnie z półki. Nazywa się toto Incubation: The Wilderness Missions. Podczas, gdy podstawka działa się w kosmicznym mieście, w dodatku przyszło graczom zwiedzić dżunglę, czego nazwa wcale nie sugeruje, i wycinać agresywnych obcych piłą łańcuchową (psychopatyczna część mnie w tym momencie uśmiechnęła się szeroko). Standard, nowe misje, nowe bronie, nowi przeciwnicy, nowa fabułą, ale tym razem zasady pozostały niemalże bez zmian. Dodano wprawdzie odrobinę zabawy logicznej w odpowiednie przemieszczanie żołnierzy, aby żaden nie został spalony miotaczem ognia, ale niewiele różni się to od odpowiedniego przemieszczania tych samych wojaków w trakcie bombardowania.

Dodatki kupowało się w pudełku, jak i zresztą gry (to tak dla młodszych graczy i dla przypomnienia samemu sobie, że nie było dystrybucji cyfrowej). Wystarczały, w zależności od tytułu, na godzinkę do pi razy drzwi sześciu. Jednak to, co teraz przypomina czas trwania większości gier, wtedy stanowiło jakieś dwadzieścia pięć procent podstawki. Producent był zadowolony, bo zajmował graczy i dostawał hajs, gracze byli zadowoleni, gdyż mogli powrócić do zmagań ze swoimi ulubionymi tytułami. Sytuacja zwycięstwo – zwycięstwo, definicja słownikowa.

Ale wtedy pojawił się Steam. Platforma dystrybucji cyfrowej, której założeniem było obniżenie cen gier poprzez kupowanie bezpośrednio od twórców, bez pośredników. Pomysł w założeniu genialny. Fakt, że big boxy miały swój urok, ale w razie awarii płyty, szlag trafiał moją kopię gry, dzięki temu miałem możliwość legalnego pobrania jej po raz kolejny i kolejny. Do tego platforma od razu zapewniała wsparcie techniczne, możliwość kontaktu z deweloperem i patchowanie na bieżąco, które to już wzbudziło pewne kontrowersje. Mianowicie, łatała grę bez zgody gracza. Teraz może się to wydać śmieszne, ale przy ówczesnych prędkościach połączenia, było to niewygodne.

W Polsce, gdyż, jak zwykle, kraj ten pod względem rozwoju technologicznego był daleko za zachodem. Żeby uniknąć zarzutów o brak patriotyzmu, powiem tylko, że pomimo propozycji wyjazdu za pracą za granicę, klepię biedę tutaj, gdyż kocham swój kraj. Ale dygresja na bok, wracając do tematu, wolne połączenie internetowe to nie był jedyny problem ze Steam. Drugi był gorszy i to on sprawił, że zabrałem się za ten temat. Ceny nie zostały dostosowane do naszych warunków rynkowych, tylko bezczelnie przeliczone z dolarów/eurasów na złotówki. Tutaj pojawił się pierwszy zgrzyt.

I właśnie te zaporowe ceny są dobrym kontrargumentem z którym nie mam zamiaru dyskutować. Bo jak tu się kłócić, kiedy DLC do Resident Evil 5 kosztuje 16, słownie szesnaście, eurasów? Przecież to są po prostu żarty.

Teraz sprawnie przeszedłem do tematu DLC. Czym one w ogóle są? Niektóre to dodatkowa, płatna zawartość, która przypomina rozszerzenia sprzed lat. Wręcz jest ich idealną kopią, jednak, miast kupować, gracze ją po prostu pobierają. Akurat przykład z ceną dodatku do RE 5 jest jednym z kosmicznych. Większość tych DLC zamyka się w magicznej granicy dziesięciu euro, czyli i tak są tańsze niż niegdysiejsze dodatki, które potrafiły kosztować tyle, co niejedna gra. W czasach, kiedy dziecięciem byłem, przeciętna premierowa gra kosztowała ponad sto złotych, później kilku wydawców zaniżyło ceny do poziomu dziewięćdziesięciu dziewięciu nowych polskich złotych, co i tak dawało nielichy procent ówczesnej średniej pensji. Teraz zarobki wzrosły, ceny spadły, widać więc pierwszą zaletę.

Drugą jest, wspomniana już zresztą, dożywotniości tychże. Kupuję raz, a pobieram, ile razy potrzebuję. Reinstalacja systemu oznacza tylko zostawienie kompa na noc, aby pobrało wszystkie zakupione pierdoły. Nie ma żonglowania płytami, wszystko zostało upchnięte na serwerach. Dla mnie, jako antyfana używania płyt celem rozegrania krótkiej partyjki, jest to wręcz niesamowita wygoda.

A i same DLC jakościowo bywają niesamowite. Wspomnieć wystarczy o dodatkach do Borderlands 2 (chyba spowoduje ten tytuł erratę odnośnie Top 10), gdzie Tiny Tina’s Assault on Dragon’s Keep zapewniło solidne osiem godzin rozgrywki, śmiech, smutek i znowu śmiech na raz, a do tego loot, jakiego by się Diablo nie powstydziło. Podobnie jest z wieloma DLC do Mass Effect. I faktem jest, że do tej gry używam klienta Origin, na którym ceny są jeszcze bardziej przerażające, ale to EA.

Kolejne DLC to te bezpłatne. I tutaj przykład jest idealny. Door Kickers. Nie dość, że grę wyhaczyłem na promocji, to twórcy ciągle dodają nową zawartość, za którą nie płacę ani grosza. Nowe misje, nowe kampanie, słuchają uwag graczy. Coś, za co kiedyś musiałbym zapłacić, dzisiaj mam za darmo. A jeśli ktoś potrzebuje wyzwań taktycznych, na marginesie polecam tę grę. Jest niesamowita, nawet pomimo błędów.

Jednak nie ma róży bez kolców. Istnieją teraz pierdoły, typu pre-order, gdzie za wcześniejsze zamówienie, gracz dostanie dodatkową spluwę na starcie i nowe ciuszki. Pozostali będą musieli za to zapłacić. Naprawdę? Mam bulić, czasami nielichy hajs, aby mój komandos mógł ubrać ładną zbroję, która nic nie daje, poza samym wyglądem? I wiem, że często są zawarte w edycjach GOTY, ale jeśli kupuję grę premierowo, po obczajeniu recenzji i ewentualnego demo, chcę mieć dostęp do takich pierdół. To był jeden z niewielu moich zgrzytów z XCOM, jakkolwiek genialnym, to ta zagrywka ze strony Firaxis lub 2K (nie interesuje mnie to, jak wiele dobrych tytułów powstało pod ich skrzydłami, przynajmniej raz w tygodniu powinni wiosłować na gale…, whoopsy daisy, pracować w kamieniołomach), doprowadziła mnie do nerwicy. Pomimo, iż coś w rodzaju GOTY posiadam. To tylko pierdółki.

Rozumiem płatność w przypadku nowej kampanii, DLC wywracającego cały świat do góry nogami (do XCOM dodatek Enemy Within, który jest genialny), ale parę skórek? Przecież to są kpiny. Chociaż nie, byłyby, gdyby nie zagrywka ze strony EA. Początkowo, dodatkowe zakończenie do Mass Effect 3 było płatne. Tego już nawet nie nazwę robieniem sobie jaj z graczy, to zwykła napaść. Poważnie, zakończenie do gry jako płatny dodatek?

Ostatnią zagrywką, która wciąż podważa moje zaufanie do DLC jest zawartość umieszczona w grze, ale zablokowana od początku, dopóki się nie dorzuci tych dziesięciu eurasów na konto wydawcy. Jak to tak? Mam w grze skórkę, ale nie mogę jej użyć, ponieważ portfel? To akurat doprowadza do ataków szału.

Rozumiem ludzi przeciwnych DLC, sam nie jestem zwolennikiem wszystkich, jednakże te, które rozszerzają grę to wciąż dobry interes i sytuacja zwycięstwo – zwycięstwo, definicja numer dwa. Wszakże nikt nie zmusza mnie, abym kupił dodatkowy pancerz dla komandora Sheparda. Sugeruję jednak, przed zakupem, zapoznać się z opisem zawartości, aby nie być rozczarowanym, że to taka bieda.

Valve za ten tekst nie zapłaciło mi ani grosza, podobnie EA. A szkoda, biorąc pod uwagę ich zarobki, mógłbym zdobyć hajs na kilka nowych tytułów do recenzji.

A jakie jest Wasze zdanie o DLC? Lubicie je w każdej formie, czy tolerujecie tylko wybrane? A może w ogóle działają Wam na nerwy i są rakiem toczącym rynek gier?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz