Firma Monolith pewnie wielu z graczy
jest znana z takich tytułów, jak chociażby F.E.A.R. Jednak
zaczynała skromnie, tworząc na silniku zbudowanym przez 3D Realms
nietypowy, jak na tamte czasy, FPS. Tym tworem był Blood. Co w nim
było takiego nietypowego? Duża dawka przemocy, przy której Doom,
czy też Quake się chowały, klimat rodem z bardzo czarnej komedii i
protagonista, który stał się jednym z pierwszych antybohaterów w
historii gier.
I nie od opisu fabuły, nie od
technikaliów, a od Caleba chciałbym zacząć. W swoich najlepszych
czasach był rewolwerowcem. Takim typowym zabijaką na Dzikim
Zachodzie, który żuł tytoń, strzelał się z innymi w samo
południe i przewalał pieniądze w saloonach. Ale wszystko się
skomplikowało przez kobietę. Poznał czerwonowłosą Ophelię,
którą znalazł w spalonych szczątkach jej domu. Mamrotała różne,
często niezrozumiałe zdania, z których udało mu się
wywnioskować, że należała do kultu Tchernoboga, zwanego
Cabal.
Dał się wciągnąć do sekty i dał się w niej poznać jako bezwzględny, sarkastyczny zabijaka, który nie kwestionował żadnego rozkazu. Zakochany w Ophelii po sam czubek kapelusza, szybko został przywódcą tak zwanych Chosen, elity Cabal.
I to właśnie jego charakter tak genialnie napędza rozgrywkę. Czarny humor, którym z niezwykłą swobodą rzuca dookoła wywołuje u każdego miłośnika tego typu śmiesznostek eksplozje radości. Bo jak tu się nie śmiać, kiedy po uderzeniu widłami wiszącego, martwego Duke'a, z przekąsem rzuca „Shake it, baby!”? Już pierwsze słowa idealnie definiują tę postać. Nie dość, że sama gra zaczyna się w grobie, to jeszcze swoim mocnym głosem wypowiada zdanie, które zapisało się w annałach komputerowej rozgrywki: „I live... again.”
Dał się wciągnąć do sekty i dał się w niej poznać jako bezwzględny, sarkastyczny zabijaka, który nie kwestionował żadnego rozkazu. Zakochany w Ophelii po sam czubek kapelusza, szybko został przywódcą tak zwanych Chosen, elity Cabal.
I to właśnie jego charakter tak genialnie napędza rozgrywkę. Czarny humor, którym z niezwykłą swobodą rzuca dookoła wywołuje u każdego miłośnika tego typu śmiesznostek eksplozje radości. Bo jak tu się nie śmiać, kiedy po uderzeniu widłami wiszącego, martwego Duke'a, z przekąsem rzuca „Shake it, baby!”? Już pierwsze słowa idealnie definiują tę postać. Nie dość, że sama gra zaczyna się w grobie, to jeszcze swoim mocnym głosem wypowiada zdanie, które zapisało się w annałach komputerowej rozgrywki: „I live... again.”
I teraz już swobodnie mogę przejść
do fabuły. Pewnego dnia, gdzieś pomiędzy rokiem 1871, a 1928,
Tchernobog zorganizował spotkanie Wybranych. Prócz Caleba, należała
do nich także Ophelia oraz dwie inne postaci, Gabriel, potężny
wojownik, dla którego T – 1000 byłby chwilowym opóźnieniem,
oraz Ishmael, mistrz czarnej magii. Bóstwo, miast wydać rozkazy,
stwierdziło, że Chosen zawiedli pokładane w nich nadzieje i
pozwolił swoim porucznikom ich zamordować, samego Caleba strącając
w otchłań.
Jednak w 1928 rewolwerowiec podniósł
się z grobu. Uzbrojony w widły, poprzysiągł zemstę na tym, który
skazał jego i jego pobratymców na wieczne potępienie oraz
wszystkich porucznikach armii Cabal. Poza tym, nic innego nie
motywowało jego działań. Nie chciał oczyszczać Ziemi z wyznawców
kultu, ponieważ jest zły, nie chciał naprawiać też tego zła,
które sam poczynił. I dlatego tak bardzo Caleba polubiłem.
Od razu należy też zaznaczyć, że i
aktor głosowy, wcielający się w jego rolę, wykonał kawał dobrej
roboty. Idealnie oddał charakter osoby, która płonie wewnętrzną
żądzą, ale nie interesują jej inne sprawy doczesne. Ponieważ
głos ten towarzyszy przez całą rozgrywkę pod postacią
komentarzy, źle wykonane udźwiękowienie postaci mogłoby strasznie
gryźć dowolną osobę, która zasiadła przed klawiaturą.
A skoro o dźwięku mowa, pochwalić
trzeba też i muzykę. Jak na tego typu tytuł jest wystarczająco
mroczna i sadzi solidnego kopa w żebra swoimi chorymi dźwiękami.
Do tego niektóre utwory zawierają chórki, czy to brzmiące, jakby
śpiewał je tłum mnichów, czy też te jeszcze bardziej
niepokojące, dziecięce. W tym aspekcie gry także nie mam się do
czego, nawet iż są to tylko midi, przyczepić.
Gracz ma dostęp do całkiem
rozbudowanego i dość nietypowego arsenału. Zaczyna się od broni
do walki wręcz, w tym przypadku są to widły, jednak już wkrótce
zostaje to mocno poszerzone. Dynamit z kilkoma metodami odpalania,
pistolet na flary, spray i zapalniczka, czy też lalka Voodoo to
tylko niektóre z broni jakie taszczy ubrany w prochowiec
protagonista. Pistolet maszynowy Thompson i obrzyn to chyba jedyne
standardowe bronie w tym tytule, a zarazem najnudniejsze w użyciu.
Do tego wiele z tych narzędzi robienia krzywdy ma aż dwa tryby
ataku, dla wspomnianych zdanie wcześniej są to odpowiednio ostrzał
niemalże całego obszaru przed graczem, kosztem dużej ilości
amunicji, oraz wypalenie z obu luf naraz, zadające większe
obrażenia, ale i zmuszające grę do ukazania animacji
przeładowania.
I z tym się wiąże pewien zgrzyt.
Mianowicie, skoro twórcy postanowili zarzucić gracza masą mięsa
armatniego, powinni byli jeszcze zapewnić odpowiednie ilości ołowiu
i innych zapasów amunicji, aby Caleb nie stanął ze spodniami
spuszczonymi do kostek. Niestety, amunicji jest jak na lekarstwo i to
wywołało pewien zgrzyt u mnie. Bo po co mi tak fajnie
zaprojektowane narzędzia do zabijania, skoro nie mogę z nich
korzystać, bo wyczerpię zapasy?
Ale przynajmniej znalazłem sposób na
w miarę płynne przejście do wrogów. Rodzajów tych tez jest dość
sporo, do tego niektóre z nich swoim projektem nawiązują do
znanych horrorów bądź też archetypów w tym gatunku. Począwszy
od standardowych zombie, które trzeba zabić dwa razy, zanim padną
permanentnie oraz kultystów uzbrojonych w strzelby i wykrzykujących
niezrozumiałe hasła, aż po odcięte, samodzielnie poruszające się
ręce, które wykrzykują „I'll swallow your soul.” (plus dla
tych, którzy wiedzą, skąd pochodzą te słowa) i usiłują udusić
Caleba. Bo czegoż tu zabraknie na drodze? Wielkie gargulce – są,
psy – są, pająki – są. Tę wesołą ferajnę przyjdzie
eksterminować w ilościach hurtowych, w międzyczasie mordując paru
cywilów, bo i dla nich znalazło się tu miejsce.
I teraz pora na największą wadę
tytułu. Blood jest absurdalnie trudny. Część wynika z samego
zaprojektowania, część z silnika, więc rozbuduję tę kwestię.
Zacznę od projektu. Twórcy postanowili postąpić w sposób
niesamowicie niehonorowy, umieszczając przeciwników w miejscach,w
których gracz nie ma prawa ich dostrzec, dopóki nie wbiegnie do
pomieszczenia i nie oberwie. W połączeniu z oszczędnym rzucaniem
apteczkami po etapach i absorbującymi kule niczym Kate Moss koks
(taki żarcik z brodą) bossami, sprawia to, że wielokrotnie
przyjdzie zaciąć się w pojedynczym punkcie i męczyć, rzucając
coraz to bardziej wymyślnymi przekleństwami.
A starć i oszczędzania amunicji nie
ułatwia system celowania. Widocznie przyzwyczaiłem się do precyzji
współczesnego sterowania, ale kiedy zza kolumny wystaje pół
przeciwnika, a ja nie mogę go trafić flarą, coś tu jest nie tak.
To była wielokrotna sytuacja, nie jeden błąd w projektowaniu
poziomu. Autoaim, kiedy nie potrzeba oczywiście, namierza za każdym
razem środek masy poczwary do wyeliminowania, przez co każdy strzał
ląduje na elemencie otoczenia. Z kolei ten sam system potrafi
zawieść, kiedy przyjdzie zmierzyć się z niemilcem na otwartej
przestrzeni. Dobrze, że w swojej łaskawości twórcy pozwolili na
celowanie myszą (wtedy to dopiero stawał się standard w FPS –
ach), daje to chociaż złudzenie precyzji.
Kontynuując swoją litanię
zastrzeżeń, jest też kolejna kwestia, która strasznie przy
strzelaniu gryzie. Gra jest oparta o silnik Build, ten sam, którego
użyto w Duke Nukem 3D. Pomimo, iż otoczenie sprawia wrażenie
trójwymiarowego i ma swój urok, głównie dzięki nawiązaniom do
horrorów i popkultury ogólnie, to postaci są oparte na sprite'ach.
Najbardziej szczypie to w oczy, kiedy przyjdzie zmierzyć się z
małymi wrogami, jak szczury, pająki, czy wspomniane rączki. Wtedy
całą perspektywę trafia szlag. W Duke'u się to tak nie rzucało w
oczy, ponieważ tam małych wrogów się zadeptywało.
Ogólnie, jeśli chodzi o
grafikę, muszę przyznać, że nigdy nie byłem fanem silnika firmy
3D Realms. Ani w ich flagowym produkcie, ani, tym bardziej w Blood. I
można mi zarzucić, że przecież ta gra w tym roku stała się
pełnoletnia. Quake II także. I biorę poprawkę na fakt, że ekipy
Monolith nie było stać na silnik od id, ale nawet na bazie
pierwszej części Wstrząsu wyglądałoby to dużo lepiej.
A naprawdę szkoda, że tak
to odrzuca, bo do chorego klimatu Blood nie umywają się nawet
współczesne produkcje. Wisielczy humor nie tylko dotyczy
protagonisty, ale także i projektu poziomów. Na przykład na
planszy Overlooked Hotel można natknąć się na pewnego jegomościa.
Fani prozy Kinga z pewnością uśmiechną się pod nosem. Zresztą,
tak jak potwory, tak i plansze są wyraźnymi nawiązaniami do
klasyków, z których większość zapewne przyszło fanom lęku już
obejrzeć. Nie chcę zasypywać tutaj szczegółami, najwięcej
frajdy da odkrycie tego samemu.
Przyznam się, że nie
ukończyłem gry, pograłem na tyle, aby wyrobić sobie jakąś
opinię i wraz z postępami się ona nie zmieniła. Wielka szkoda, że
tak fajny klimat zginął gdzieś pod źle zrobionymi skryptami i
ciągłym festiwalem zapisywania i wczytywania.
Nie polecam tej gry dzisiaj.
Pomimo, iż zaczyna się od zmartwychwstania, jej czas przeminął i
dajmy jej spoczywać w odmętach historii. Jasne, uważam, że był
to kamień milowy, jeśli chodzi o klimat, ale jeśli chodzi o
rozgrywkę, leży i kwiczy na dzień dzisiejszy. I są to słowa
osoby, która w pewnym sensie jest graczem staroszkolnym, więc tym
bardziej należy je wziąć do serca.
Na koniec pozwolę sobie na
małą uwagę. To jedna z tych gier, których remake ze znacznie
poprawioną grafiką i mechaniką to coś, co przyjąłbym z
otwartymi ramionami i szeroko rozwartym portfelem. Warunkiem tego
byłoby jednak zachowanie nastroju, jaki siedzi obok gracza i co
chwila to go rozśmiesza, to nawet wpędza w lekki niepokój. Dopiero
wtedy będę mógł ponownie wcielić się w Caleba i pomóc mu w
walce z Tchernobogiem. I nie odbierzcie ocen źle, moje dotyczą
tego, jak gra sprawdza się z perspektywy czasu, nie jaka była
wtedy, wiem, że w roku 1997 Blood szybko stał się grą kultową
(82 na Metacritic mówi samo za siebie).
Zalety:
- Caleb!
- muzyka
- ciekawy arsenał
Wady:
- przestarzała grafika
- mało precyzyjne celowanie
- absurdalny poziom trudności
Ocena za grozę: 4+/10 (ten
plus za masę smaczków)
Ocena za grywalność: 4/10