Grać
zacząłem w roku 1998. Wcześniej miałem kontakt z padem od Pegasusa lub joyem od
Commodorka, jednak wiadomo, nie był to komp, z którym jestem związany właśnie
od tamtego pamiętnego momentu. Pieniądze z komunii przeznaczyłem nie na rower
albo sprzęt piłkarski, jak to zrobili koledzy, a właśnie na swojego pierwszego
PC. Pierwszą grą zaś, którą ujrzałem na jego monitorze był Quake. Pierwszy,
pamiętny Kwak, którego do tej pory nie ukończyłem. Wtedy nie umiałem jeszcze
grać, ale trening czyni mistrza.
W
związku z tym, że granie stało się swego rodzaju pasją, chciałbym podzielić się
swoimi ulubionymi tytułami, które od tego roku odpaliłem. Ponieważ lista Top 20
byłaby zbyt długa, a Top 10 pominęłoby zbyt wiele tytułów, postanowiłem rozbić
to wszystko na raty. Liczba lat spędzonych przed monitorem jest niestety
nieparzysta, więc wyznacznikiem dla mnie stał się rok 2005, bo tak. Sporo
tytułów pominę, czy to dlatego, że zwyczajnie w nie nigdy nie zagrałem, czy to
staną się ofiarami oceny, czy też po prostu nie wciągnęły mnie, wbrew
niesamowitym recenzjom. Jak zwykle, kolejność nie ma znaczenia. Tym razem też
nie skupiam się na szczegółach fabuły, a tym, co mnie w tych tytułach tak
przykuło. Kolejną regułą jest polecanie wraz z rozszerzeniami, chyba, że w
tekście zaznaczono inaczej.
1. Grand Theft Auto: Vice City
(2002)
Zaczynam
z grubej rury. Od 2001 roku, regularnie byliśmy karmieni GTA w 3D i w sumie
teoretycznie mógłbym całą serię tu zamieścić, jest jednak małe ale. Jakkolwiek
San Andreas było świetnym tytułem, tak irytowały mnie wszystkie dodatkowe
przeszkadzajki, w stylu żywienia, dziewczyn bohatera, przebieranek, czy też
pojemności płuc. Tymczasem w Vice City też były posiadłości, też były dodatkowe
stroje, jednak nie były one zazwyczaj jakimś wielkim obciążeniem, wręcz stając
się wbudowane w fabułę. Do tego ten klimat lat 80 (Crockett, Tubbs, gdzieście
się chowali), słońce, plaże i, jak u Rockstar stało się to normą, niesamowici
bohaterowie udźwiękowieni przez plejadę gwiazd. Znane osobistości przewijały
się także przez stacje radiowe, nadawane w słonecznym Vice City. Ta gra
stanowiła mój pierwszy krok w stronę gitar, ze względu na brak rozgłośni z
gangsta rapem, którym tak się wtedy jarałem, słuchałem V-Rock. Ma dla mnie
ogromną wartość sentymentalną, gdyż dostałem ją latem, co już w ogóle pozwoliło
się zagłębić w klimat, ale też i całkiem nieźle się starzeje, raz na kilka lat
do niej powracam. Gdyby tylko Tommy Vercetti potrafił pływać.
2. Shogo:
Mobile Armor Division (1998)
Wszyscy
znajomi wiedzą, jak bardzo nie znoszę anime (z wyjątkiem Dragon Ball i Ghost in
the Shell), ale ten FPS w klimatach pochodzących z kraju ludzi o oczach
skośnych wciągnął mnie po sam czubek głowy. Monolith już wtedy wydawał
niesamowite gry, wspomnieć tylko o Blood, No One Lives Forever, jednak dla mnie
to Shogo było najciekawsze. Jakoś wtedy nie odpowiadał mi mroczny klimat Blood
(ej, miałem 10 lat), nie jarałem się nigdy filmami szpiegowskimi, za to lubiłem
rozbudowane, wielowątkowe historie i wielkie roboty. Wprawdzie dziś fabuła MAD
wydaje się prosta, ale tytuł zakupiłem w roku 1999. Czas dla tej gry już nie
był tak łaskawy, graficznie wtedy wymiatała, teraz ciężko nań patrzeć ze
względu na pikselozę, do tego to, co zapowiadano jako połączenie strzelanki FPS
i symulatora wielkich maszyn krocząco – niszczących okazało się w drugiej kwestii
ogromnym uproszczeniem, jednak sama frajda z poruszania się ulicami miasta
jednym z czterech pancerzy bojowych i spoglądania nań z wysokości około 20
metrów (ale maluczkie te ludziki) wystarczała, aby od biedy i tak to określać.
3. Jagged
Alliance 2 (1999)
Pierwsza,
ale nie ostatnia gra taktyczna na tej liście. Sir-Tech spełnił wszelkie
marzenia osób, które chciały dowodzić oddziałem najemników i wyzwalać obce
ziemie. Spora ilość możliwości taktycznych, ogromny wybór sprzętu (nie tylko
broni, ale i kamizelek, hełmów, akcesoriów), ciekawe sylwetki komandosów i
swoboda wyzwalania zapewniały zabawę na długie godziny. Co ja gadam, zapewniają
do dzisiaj, szczególnie z modyfikacją 1.13, która grę jeszcze bardziej rozbudowuje.
Te godziny spędzone nad mapą Arulco, próby dopasowania osobowości, modlitwy o
celny strzał, naprawdę, ta gierka zabrała mi kawał życia. Ale nie żałuję, do
dzisiaj dumnie wypina pierś na półce, wciśnięta pomiędzy inne pokrewne tytuły.
4. Tom Clancy’s Rainbow Six:
Rogue Spear (1999)
Druga
gra taktyczna i znowu z roku 1999. Tym razem to Red Storm Entertainment
postanowiło wrzucić graczy w buty komandosów, nie najemników. I to wrzucić
dosłownie, gdyż warstwa taktyczna, planowanie, uzbrajanie, dobieranie
komandosów i ich rozmieszczanie w drużynach mieszały się z FPS-em taktycznym.
Tak, po zaplanowaniu akcji można było samemu wskoczyć w buty swoich żołnierzy i
pokierować nimi osobiście, bez czego łatwo było zawalić działania. W tym tytule
ustanowiłem swój rekord czasu misji – około 40 sekund, tyle potrzebowałem na
operację Feral Burn. Dobry plan i działanie w zespole, to były podstawy, można
niby było przejść misję jednym komandosem, ale skoro operacje zaplanowane w
dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach kończyły się fiaskiem, co powiedzieć o
samotnym wilku? Tytuł doczekał się aż trzech rozszerzeniem i całej armii
modyfikacji. Dlaczego jednak ten, a nie pierwszy Rainbow, bądź też trzeci?
Tutaj było najlepsze AI, najbardziej przystępny, a jednocześnie wysoki poziom
trudności i czuć było chirurgiczną precyzję działań, nie było wielogodzinnych
wymian ognia z pojedynczym tango. Rainbow to skalpel, nie piła łańcuchowa.
5. SWAT
3: Close Quarters Battle (1999)
Skoro
już o grach taktycznych mowa, nie mogło zabraknąć i tego tytułu. O ile Rainbow
to jednostka wojskowa, która miała za zadanie eliminować tangos, o tyle SWAT to
oddział policyjny. Programiści ze Sierry o tym nie zapomnieli. Gracz był
oceniany za sprawne dowodzenie oddziałem, oczywiście w czasie rzeczywistym i
jak najlepsze używanie broni. Okazji ku temu było nie mało, jednak nie
brakowało i sytuacji, kiedy wypadało zakuć podejrzanego w kajdanki. Jednak nie
tylko to różniło te dwa symulatory oddziałów specjalnych. W SWAT 3 nie było
fazy planowania, pomimo dość rozbudowanej odprawy, cały plan powstawał na
bieżąco, w trakcie akcji. Do tego, w RS działały maksymalnie aż cztery różne
drużyny, tutaj gracz kontrolował jedną, w razie potrzeby dzieloną na dwie
dwuosobowe ekipy. Oprócz strzelania i wydawania rozkazów, gracz, jako dowódca
drużyny, musiał także pamiętać o składaniu raportów odnośnie rannych, zabitych
i aresztowanych, a także zabezpieczać broń. I to miało sens, sprytni podejrzani
bardzo często podnosili rzucony sprzęt, stanowiąc zagrożenie. Trochę tylko za
delikatnie twórcy potraktowali zakładników, ci najczęściej obrywali, gdy
znaleźli się na linii strzału, nie groziła im egzekucja ze strony podejrzanych.
Zdejmowało to część presji. I kto nie klął, po kilku prostych zadaniach, na
misję w rezydencji państwa Foreman? Tytuł także jest solidnie modyfikowany i
doczekał się dwóch kolejnych ulepszeń od Sierry, obu darmowych.
6. Operation Flashpoint: Cold
War Crisis (2001)
Kolejny
taktyczny FPS? To się robi nudne powoli. Jednak dla mnie to czołowy
przedstawiciel tego gatunku. Będąc jeszcze małym chłopcem, chciałem zostać
żołnierzem. Pewne czynniki mi to uniemożliwiły, jak wtedy młody wiek, jednak
twór Bohemia Interactive, pepiczków z pochodzenia, dał mi namiastkę działań wojennych.
Do dziś pamiętam swój szok, gdy zastrzeliłem żołnierza Armii Czerwonej,
przyjrzałem mu się bliżej i zobaczyłem twarz małolata. Ta gra nie dawała taryfy
ulgowej, po krótkim treningu rzucała gracza od razu w wir działań wojennych,
gdzie jeden strzał może być śmiertelny, a starcia toczą się na odległość nawet
i kilometra. Cztery ogromne wyspy (dodatek dodawał piątą), masa broni i
pojazdów, w tym nawet i łodzie desantowe, trzy strony konfliktu, cywile na polu
bitwy i ogromne starcia (jak ktoś nie wierzy, jest w misjach solowych starcie
pomiędzy pi razy oko ponad czterdziestoma wojakami z każdej strony plus
pojazdy) pozwalały wcielić się, jak nigdy, w postać tego małego trybiku
ogromnej machiny wojennej. Nawet idąca wraz z tymi zaletami armia bugów nie zmniejszała
zabawy. Realizm sięgał do tego stopnia, że w jednej misji można było, przy
wyznaczaniu kierunku marszu, kierować się gwiazdami. Najkrócej rzecz biorąc i
ujmując OFP, był to Battlefield 1942 na poważnie, zanim EA wpadło na ten
pomysł.
7. Planescape:
Torment (1999)
Koniec,
już więcej komandosów, żołnierzy i innych wyszkolonych zabijaków nie będzie.
Teraz wchodzimy na grunt RPG. A trzeba przyznać, że RPG nie lubię. Nie jarają
mnie setki statystyk, klasy postaci i cholerne fantasy, gdzie zwykle tego typu
gry są osadzone. I zaprzeczam sam sobie, umieszczając tu Planescape, wzorcowego
przedstawiciela RPG fantasy. Stworzone przez Black Isle Studios jak dla mnie
nie jest tylko grą, jest niesamowitym dziełem sztuki. Fabularnie nie można
wymagać więcej, gra jest mroczna, świat przedstawiony niezwykle brutalny,
straciłem nań cały cholerny tydzień, aby ukończyć za pierwszym razem, tak się
wciągnąłem. Do tego ta swoboda, udostępniona przez twórców. Decyzji do podjęcia
jest niesamowicie dużo, podobnie jak i walk do stoczenia bądź uniknięcia (to
chyba pierwszy tytuł, w którym tak chętnie unikałem starć), opisy to
majstersztyk. Mógłbym się rozpływać i rozpływać, ale dodam tylko, że gra stała
się tematem mojej pracy licencjackiej. Kiedy miałem ją tworzyć, grałem po raz
kolejny i uznałem, iż analiza jej tłumaczenia to świetny pomysł. Jaram się do
dzisiaj.
8. Fallout
2 (1999)
Ostatni
RPG na tej liście i ten, który ukończyłem najwięcej razy. Tak, nadal utrzymuję,
że nie lubię RPGów i raczej nigdy ich fanem nie zostanę, ale i ten twór Black
Isle mnie ujął. Tym razem, prócz rozbudowanej fabuły, umiejscowieniem akcji w
świecie post apokaliptycznym. Dla mnie, miłośnika Mad Maxa, możliwość przeżycia
przygody na zachodnim wybrzeżu USA, wiele lat po wojnie atomowej była
spełnieniem marzeń. Gangi, mutanty, strzelaniny, zdrady, to był chleb powszedni
tworzonych przeze mnie postaci. Co więcej, bardzo spodobało mi się, że
zrezygnowano z klas, system SPECIAL (strength, perception, endurance, charisma,
intelligence, agility, luck) pozwalał tworzyć je samemu. Jedna postać mogła być
świetnym handlarzem, ale słabo znać się na broni, inna wojownikiem tłukącym
wszystkich po mordach, a jeszcze inna specem od materiałów wybuchowych. Gra
dawała niesamowitą swobodę, można było nawet wymordować całe miasta, jeśli
naszła ochota. Wzbudziła spore kontrowersje, to fakt, w niektórych wersjach
wycięto postaci dziecięce, do tego NPC nie posługiwali się zbyt parlamentarnym
językiem, a możliwość znalezienia zatrudnienia jako gwiazda porno i puszczania
się na prawo i lewo musiała gryźć obrońców moralności w zadki, jednak tak
właśnie zawsze wyobrażałem sobie totalną anarchię. Do dziś powracam do dwóch
pierwszych części, Fallout 3 już mnie tak nie wciągnął.
9. Max Payne 2: The Fall of Max
Payne (2003)
Nie
mogło zabraknąć i tego tytułu. Mroczna historia policjanta z Nowego Jorku,
stworzona przez Finów z Remedy wciągnęła mnie po same uszy. Ulepszony w
stosunku do części pierwszej gameplay na pewno miał na to wpływ. Efektowne
strzelaniny, uniki, armie przeciwników (ktoś wyliczył, że ginie ponad 600
adwersarzy, nieźle), mroczny, brutalny świat (ile razy to jeszcze powtórzę?) i
świetna fabuła do dziś mnie wołają, kiedy próbuję ograć kolejnego straszaka.
Podtytuł już sugeruje, z jakimi rodzajami zwrotów akcji przyjdzie się zmierzyć.
Do tego dochodzi sarkastyczny, zmęczony życiem bohater. Jak na swoje czasy, gra
rzucała też na kolana grafiką, szczególnie przy spowolnieniach. A, na dodatek
zawiera małe elementy dramatu psychologicznego, podobnie jak część pierwsza.
Tak się powinno robić strzelanki TPP.
10. Starcraft
(1998)
Ciągle
narzekam, jak bardzo nie lubię RPG. Chyba ogólnie mam uczulenie na gry z
gatunków zaczynających się na „r”. Spokojnie do tej listy można dopisać i
RTS-y. Wolę strategie turowe, gdyż dają mi czas na zastanowienie, liczy się
zmysł taktyczny, a nie odpowiednio szybkie klikanie i micro management. Jednak
Blizzard doskonale wie, jak robić wciągające gierki, więc i ten klikacz sci-fi
wyszedł im niesamowicie. Trzy świetnie zbalansowane rasy i długotrwała wojna na
powierzchniach wielu planet, w bazach wojskowych i na stacjach kosmicznych. Do
tego kilka ciekawych jednostek, bardzo niestandardowych (Ghost reporting.) i
śliczna Sarah Kerrigan, nic dziwnego, że trochę czasu nań straciłem. Najlepiej
grało mi się Terranami. Nie dziwi też fakt, że gra stała się jedną z dyscyplin
e-sportowych, nie miałem okazji spróbować multi, ale każdy znajomy, który grał
w tym trybie był zachwycony.
I
w ten sposób dotarłem do końca mojej listy. Kolejna będzie dotyczyła gier po
2005 roku. Zdaję sobie sprawę, że znalazło się na niej bardzo dużo tytułów dla
dorosłych, gier dojrzałych i raczej mało śmiesznych, ale już wtedy preferowałem
takie historie, mimo młodego wieku. A jakie są Wasze ulubione gry z tamtych czasów?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz