10.05.2015

Top 10 gier do 2005




Grać zacząłem w roku 1998. Wcześniej miałem kontakt z padem od Pegasusa lub joyem od Commodorka, jednak wiadomo, nie był to komp, z którym jestem związany właśnie od tamtego pamiętnego momentu. Pieniądze z komunii przeznaczyłem nie na rower albo sprzęt piłkarski, jak to zrobili koledzy, a właśnie na swojego pierwszego PC. Pierwszą grą zaś, którą ujrzałem na jego monitorze był Quake. Pierwszy, pamiętny Kwak, którego do tej pory nie ukończyłem. Wtedy nie umiałem jeszcze grać, ale trening czyni mistrza.

W związku z tym, że granie stało się swego rodzaju pasją, chciałbym podzielić się swoimi ulubionymi tytułami, które od tego roku odpaliłem. Ponieważ lista Top 20 byłaby zbyt długa, a Top 10 pominęłoby zbyt wiele tytułów, postanowiłem rozbić to wszystko na raty. Liczba lat spędzonych przed monitorem jest niestety nieparzysta, więc wyznacznikiem dla mnie stał się rok 2005, bo tak. Sporo tytułów pominę, czy to dlatego, że zwyczajnie w nie nigdy nie zagrałem, czy to staną się ofiarami oceny, czy też po prostu nie wciągnęły mnie, wbrew niesamowitym recenzjom. Jak zwykle, kolejność nie ma znaczenia. Tym razem też nie skupiam się na szczegółach fabuły, a tym, co mnie w tych tytułach tak przykuło. Kolejną regułą jest polecanie wraz z rozszerzeniami, chyba, że w tekście zaznaczono inaczej.

1. Grand Theft Auto: Vice City (2002)
Zaczynam z grubej rury. Od 2001 roku, regularnie byliśmy karmieni GTA w 3D i w sumie teoretycznie mógłbym całą serię tu zamieścić, jest jednak małe ale. Jakkolwiek San Andreas było świetnym tytułem, tak irytowały mnie wszystkie dodatkowe przeszkadzajki, w stylu żywienia, dziewczyn bohatera, przebieranek, czy też pojemności płuc. Tymczasem w Vice City też były posiadłości, też były dodatkowe stroje, jednak nie były one zazwyczaj jakimś wielkim obciążeniem, wręcz stając się wbudowane w fabułę. Do tego ten klimat lat 80 (Crockett, Tubbs, gdzieście się chowali), słońce, plaże i, jak u Rockstar stało się to normą, niesamowici bohaterowie udźwiękowieni przez plejadę gwiazd. Znane osobistości przewijały się także przez stacje radiowe, nadawane w słonecznym Vice City. Ta gra stanowiła mój pierwszy krok w stronę gitar, ze względu na brak rozgłośni z gangsta rapem, którym tak się wtedy jarałem, słuchałem V-Rock. Ma dla mnie ogromną wartość sentymentalną, gdyż dostałem ją latem, co już w ogóle pozwoliło się zagłębić w klimat, ale też i całkiem nieźle się starzeje, raz na kilka lat do niej powracam. Gdyby tylko Tommy Vercetti potrafił pływać.

2. Shogo: Mobile Armor Division (1998)
Wszyscy znajomi wiedzą, jak bardzo nie znoszę anime (z wyjątkiem Dragon Ball i Ghost in the Shell), ale ten FPS w klimatach pochodzących z kraju ludzi o oczach skośnych wciągnął mnie po sam czubek głowy. Monolith już wtedy wydawał niesamowite gry, wspomnieć tylko o Blood, No One Lives Forever, jednak dla mnie to Shogo było najciekawsze. Jakoś wtedy nie odpowiadał mi mroczny klimat Blood (ej, miałem 10 lat), nie jarałem się nigdy filmami szpiegowskimi, za to lubiłem rozbudowane, wielowątkowe historie i wielkie roboty. Wprawdzie dziś fabuła MAD wydaje się prosta, ale tytuł zakupiłem w roku 1999. Czas dla tej gry już nie był tak łaskawy, graficznie wtedy wymiatała, teraz ciężko nań patrzeć ze względu na pikselozę, do tego to, co zapowiadano jako połączenie strzelanki FPS i symulatora wielkich maszyn krocząco – niszczących okazało się w drugiej kwestii ogromnym uproszczeniem, jednak sama frajda z poruszania się ulicami miasta jednym z czterech pancerzy bojowych i spoglądania nań z wysokości około 20 metrów (ale maluczkie te ludziki) wystarczała, aby od biedy i tak to określać.

3. Jagged Alliance 2 (1999)
Pierwsza, ale nie ostatnia gra taktyczna na tej liście. Sir-Tech spełnił wszelkie marzenia osób, które chciały dowodzić oddziałem najemników i wyzwalać obce ziemie. Spora ilość możliwości taktycznych, ogromny wybór sprzętu (nie tylko broni, ale i kamizelek, hełmów, akcesoriów), ciekawe sylwetki komandosów i swoboda wyzwalania zapewniały zabawę na długie godziny. Co ja gadam, zapewniają do dzisiaj, szczególnie z modyfikacją 1.13, która grę jeszcze bardziej rozbudowuje. Te godziny spędzone nad mapą Arulco, próby dopasowania osobowości, modlitwy o celny strzał, naprawdę, ta gierka zabrała mi kawał życia. Ale nie żałuję, do dzisiaj dumnie wypina pierś na półce, wciśnięta pomiędzy inne pokrewne tytuły.

4. Tom Clancy’s Rainbow Six: Rogue Spear (1999)
Druga gra taktyczna i znowu z roku 1999. Tym razem to Red Storm Entertainment postanowiło wrzucić graczy w buty komandosów, nie najemników. I to wrzucić dosłownie, gdyż warstwa taktyczna, planowanie, uzbrajanie, dobieranie komandosów i ich rozmieszczanie w drużynach mieszały się z FPS-em taktycznym. Tak, po zaplanowaniu akcji można było samemu wskoczyć w buty swoich żołnierzy i pokierować nimi osobiście, bez czego łatwo było zawalić działania. W tym tytule ustanowiłem swój rekord czasu misji – około 40 sekund, tyle potrzebowałem na operację Feral Burn. Dobry plan i działanie w zespole, to były podstawy, można niby było przejść misję jednym komandosem, ale skoro operacje zaplanowane w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach kończyły się fiaskiem, co powiedzieć o samotnym wilku? Tytuł doczekał się aż trzech rozszerzeniem i całej armii modyfikacji. Dlaczego jednak ten, a nie pierwszy Rainbow, bądź też trzeci? Tutaj było najlepsze AI, najbardziej przystępny, a jednocześnie wysoki poziom trudności i czuć było chirurgiczną precyzję działań, nie było wielogodzinnych wymian ognia z pojedynczym tango. Rainbow to skalpel, nie piła łańcuchowa.

5. SWAT 3: Close Quarters Battle (1999)
Skoro już o grach taktycznych mowa, nie mogło zabraknąć i tego tytułu. O ile Rainbow to jednostka wojskowa, która miała za zadanie eliminować tangos, o tyle SWAT to oddział policyjny. Programiści ze Sierry o tym nie zapomnieli. Gracz był oceniany za sprawne dowodzenie oddziałem, oczywiście w czasie rzeczywistym i jak najlepsze używanie broni. Okazji ku temu było nie mało, jednak nie brakowało i sytuacji, kiedy wypadało zakuć podejrzanego w kajdanki. Jednak nie tylko to różniło te dwa symulatory oddziałów specjalnych. W SWAT 3 nie było fazy planowania, pomimo dość rozbudowanej odprawy, cały plan powstawał na bieżąco, w trakcie akcji. Do tego, w RS działały maksymalnie aż cztery różne drużyny, tutaj gracz kontrolował jedną, w razie potrzeby dzieloną na dwie dwuosobowe ekipy. Oprócz strzelania i wydawania rozkazów, gracz, jako dowódca drużyny, musiał także pamiętać o składaniu raportów odnośnie rannych, zabitych i aresztowanych, a także zabezpieczać broń. I to miało sens, sprytni podejrzani bardzo często podnosili rzucony sprzęt, stanowiąc zagrożenie. Trochę tylko za delikatnie twórcy potraktowali zakładników, ci najczęściej obrywali, gdy znaleźli się na linii strzału, nie groziła im egzekucja ze strony podejrzanych. Zdejmowało to część presji. I kto nie klął, po kilku prostych zadaniach, na misję w rezydencji państwa Foreman? Tytuł także jest solidnie modyfikowany i doczekał się dwóch kolejnych ulepszeń od Sierry, obu darmowych.

6. Operation Flashpoint: Cold War Crisis (2001)
Kolejny taktyczny FPS? To się robi nudne powoli. Jednak dla mnie to czołowy przedstawiciel tego gatunku. Będąc jeszcze małym chłopcem, chciałem zostać żołnierzem. Pewne czynniki mi to uniemożliwiły, jak wtedy młody wiek, jednak twór Bohemia Interactive, pepiczków z pochodzenia, dał mi namiastkę działań wojennych. Do dziś pamiętam swój szok, gdy zastrzeliłem żołnierza Armii Czerwonej, przyjrzałem mu się bliżej i zobaczyłem twarz małolata. Ta gra nie dawała taryfy ulgowej, po krótkim treningu rzucała gracza od razu w wir działań wojennych, gdzie jeden strzał może być śmiertelny, a starcia toczą się na odległość nawet i kilometra. Cztery ogromne wyspy (dodatek dodawał piątą), masa broni i pojazdów, w tym nawet i łodzie desantowe, trzy strony konfliktu, cywile na polu bitwy i ogromne starcia (jak ktoś nie wierzy, jest w misjach solowych starcie pomiędzy pi razy oko ponad czterdziestoma wojakami z każdej strony plus pojazdy) pozwalały wcielić się, jak nigdy, w postać tego małego trybiku ogromnej machiny wojennej. Nawet idąca wraz z tymi zaletami armia bugów nie zmniejszała zabawy. Realizm sięgał do tego stopnia, że w jednej misji można było, przy wyznaczaniu kierunku marszu, kierować się gwiazdami. Najkrócej rzecz biorąc i ujmując OFP, był to Battlefield 1942 na poważnie, zanim EA wpadło na ten pomysł.

7. Planescape: Torment (1999)
Koniec, już więcej komandosów, żołnierzy i innych wyszkolonych zabijaków nie będzie. Teraz wchodzimy na grunt RPG. A trzeba przyznać, że RPG nie lubię. Nie jarają mnie setki statystyk, klasy postaci i cholerne fantasy, gdzie zwykle tego typu gry są osadzone. I zaprzeczam sam sobie, umieszczając tu Planescape, wzorcowego przedstawiciela RPG fantasy. Stworzone przez Black Isle Studios jak dla mnie nie jest tylko grą, jest niesamowitym dziełem sztuki. Fabularnie nie można wymagać więcej, gra jest mroczna, świat przedstawiony niezwykle brutalny, straciłem nań cały cholerny tydzień, aby ukończyć za pierwszym razem, tak się wciągnąłem. Do tego ta swoboda, udostępniona przez twórców. Decyzji do podjęcia jest niesamowicie dużo, podobnie jak i walk do stoczenia bądź uniknięcia (to chyba pierwszy tytuł, w którym tak chętnie unikałem starć), opisy to majstersztyk. Mógłbym się rozpływać i rozpływać, ale dodam tylko, że gra stała się tematem mojej pracy licencjackiej. Kiedy miałem ją tworzyć, grałem po raz kolejny i uznałem, iż analiza jej tłumaczenia to świetny pomysł. Jaram się do dzisiaj.

8. Fallout 2 (1999)
Ostatni RPG na tej liście i ten, który ukończyłem najwięcej razy. Tak, nadal utrzymuję, że nie lubię RPGów i raczej nigdy ich fanem nie zostanę, ale i ten twór Black Isle mnie ujął. Tym razem, prócz rozbudowanej fabuły, umiejscowieniem akcji w świecie post apokaliptycznym. Dla mnie, miłośnika Mad Maxa, możliwość przeżycia przygody na zachodnim wybrzeżu USA, wiele lat po wojnie atomowej była spełnieniem marzeń. Gangi, mutanty, strzelaniny, zdrady, to był chleb powszedni tworzonych przeze mnie postaci. Co więcej, bardzo spodobało mi się, że zrezygnowano z klas, system SPECIAL (strength, perception, endurance, charisma, intelligence, agility, luck) pozwalał tworzyć je samemu. Jedna postać mogła być świetnym handlarzem, ale słabo znać się na broni, inna wojownikiem tłukącym wszystkich po mordach, a jeszcze inna specem od materiałów wybuchowych. Gra dawała niesamowitą swobodę, można było nawet wymordować całe miasta, jeśli naszła ochota. Wzbudziła spore kontrowersje, to fakt, w niektórych wersjach wycięto postaci dziecięce, do tego NPC nie posługiwali się zbyt parlamentarnym językiem, a możliwość znalezienia zatrudnienia jako gwiazda porno i puszczania się na prawo i lewo musiała gryźć obrońców moralności w zadki, jednak tak właśnie zawsze wyobrażałem sobie totalną anarchię. Do dziś powracam do dwóch pierwszych części, Fallout 3 już mnie tak nie wciągnął.

9. Max Payne 2: The Fall of Max Payne (2003)
Nie mogło zabraknąć i tego tytułu. Mroczna historia policjanta z Nowego Jorku, stworzona przez Finów z Remedy wciągnęła mnie po same uszy. Ulepszony w stosunku do części pierwszej gameplay na pewno miał na to wpływ. Efektowne strzelaniny, uniki, armie przeciwników (ktoś wyliczył, że ginie ponad 600 adwersarzy, nieźle), mroczny, brutalny świat (ile razy to jeszcze powtórzę?) i świetna fabuła do dziś mnie wołają, kiedy próbuję ograć kolejnego straszaka. Podtytuł już sugeruje, z jakimi rodzajami zwrotów akcji przyjdzie się zmierzyć. Do tego dochodzi sarkastyczny, zmęczony życiem bohater. Jak na swoje czasy, gra rzucała też na kolana grafiką, szczególnie przy spowolnieniach. A, na dodatek zawiera małe elementy dramatu psychologicznego, podobnie jak część pierwsza. Tak się powinno robić strzelanki TPP.

10. Starcraft (1998)
Ciągle narzekam, jak bardzo nie lubię RPG. Chyba ogólnie mam uczulenie na gry z gatunków zaczynających się na „r”. Spokojnie do tej listy można dopisać i RTS-y. Wolę strategie turowe, gdyż dają mi czas na zastanowienie, liczy się zmysł taktyczny, a nie odpowiednio szybkie klikanie i micro management. Jednak Blizzard doskonale wie, jak robić wciągające gierki, więc i ten klikacz sci-fi wyszedł im niesamowicie. Trzy świetnie zbalansowane rasy i długotrwała wojna na powierzchniach wielu planet, w bazach wojskowych i na stacjach kosmicznych. Do tego kilka ciekawych jednostek, bardzo niestandardowych (Ghost reporting.) i śliczna Sarah Kerrigan, nic dziwnego, że trochę czasu nań straciłem. Najlepiej grało mi się Terranami. Nie dziwi też fakt, że gra stała się jedną z dyscyplin e-sportowych, nie miałem okazji spróbować multi, ale każdy znajomy, który grał w tym trybie był zachwycony.

I w ten sposób dotarłem do końca mojej listy. Kolejna będzie dotyczyła gier po 2005 roku. Zdaję sobie sprawę, że znalazło się na niej bardzo dużo tytułów dla dorosłych, gier dojrzałych i raczej mało śmiesznych, ale już wtedy preferowałem takie historie, mimo młodego wieku. A jakie są Wasze ulubione gry z tamtych czasów?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz