14.02.2015

BloodRayne, czyli ręka, noga, mózg na ścianie

Chyba zawziąłem się na to Terminal Reality. Zaraz po Blair Witch, zabrałem się za BloodRayne. Jaki to horror?, zakrzyknąć mógłby ktoś i w sumie miałby rację. Jednak, jak zastrzegałem, definicja horroru w tym miejscu jest dość łatwa do nagięcia. Ale o tym później.

Mamy rok 1933. Gdzieś w Europie dwóch zakapturzonych mężczyzn obserwuje, jak para młodzieńców ucieka przed niewidzialnym zagrożeniem. Zgodnie z horrorowym cliche, kobieta potyka się i upada. Partner próbuje jej pomóc, miło z jego strony, ale coś owija się wokół jego szyi i wciąga w cień. Wraca nie do końca kompletny, sama głowa na niewiele się zda. Z mroku wyłania się ona, czerwonowłosa nastolatka, odziana w skórzany kostium, ze swoimi słynnymi ostrzami przy przedramionach.

Już w początkowej, prerenderowanej cutscence ciężko oderwać wzrok od atutów bohaterki. Tak, ten czerwonowłosy wytwór perwersji grafików, staje się alter ego gracza. Rayne, bo tak jej dano na imię, jest dhampirem. Straciła wszystkich swoich krewnych z gatunku homo sapiens i pcha ją do przodu tylko jedna motywacja - dopaść swojego ojca z gatunku krwiossaczy, rzędu straszne skurczybyki. Dwóch tajemniczych obserwatorów ma jednak co do niej inne plany. Zostaje zwerbowana do Brimstone Society, tajnej organizacji (znowu?) zajmującej się walką ze zjawiskami nadprzyrodzonymi (znowu?!). Od tej pory jej los spoczywa w rękach gracza.

I jak tu się nie zakochać w pannie Rayne?
BloodRayne to typowa gra akcji z widokiem z trzeciej osoby. Rayne kopie, sieka, ostrzeliwuje i wysysa (wampirza połowa zobowiązuje) jakąś połowę średniej wielkości miasta. Szczególnie to ostatnie jest ważne, jako, że pozwala odnawiać zdrowie. Chwilę po rozpoczęciu Rayne zyskuje swój słynny harpun, który pozwala przyciągnąć oddalonego wroga i pożywić się na nim, lub po prostu pociąć go na drobne kawałeczki.

Ładny widoczek
Ponieważ fabuła nie jest wysokich lotów, pozwolę sobie o niej wspomnieć nieco więcej. Pierwsze zadanie bojowe Rayne ma miejsce w Louisianie. Źle się dzieje (znowu?!?), ludzie zapadają na straszną chorobę, która nie tylko powoli odbiera im zdolność rozumowania, ale i mutuje ciało w niewyobrażalny sposób. Czerwonowłosa wraz ze swoją mentorką zostają wysłane, aby zbadać sprawę, ewakuować ocalałych i roznieść wszystko, co dziwne, zmutowane lub potworzaste. Wszystko przyprawione szczyptą voodoo i pradawnych stworzeń. Ta część gry najmniej przypadła mi do gustu, na szczęście da się przez nią szybko przebrnąć.

Później akcja przenosi się o pięć lat do przodu i kilka tysięcy kilometrów dalej, do nazistowskiej bazy łodzi podwodnych w Argentynie. Protagonistka otrzymuje listę oficerów jednostki specjalnej do zlikwidowania i zadanie niedopuszczenia do wydobycia jakiegoś magicznego artefaktu. Tu już robi się ciekawiej. Jakoś bardziej przypadło mi do gustu wyżynanie żołnierzy III Rzeszy. Inteligencją też nie grzeszą, to fakt, ale przynajmniej ranni próbują wszcząć alarm i wezwać wsparcie, podnoszą broń zabitych kolegów i wrzeszczą jak opętani, kiedy Rayne oddaje się swoim uciechom. Oczywiście nie są jedynymi przeciwnikami, ale to już polecam odkryć samemu. Jak i to, gdzie dalej poniesie naszą pannę i w jaki sposób naziści są powiązani z wydarzeniami w Louisianie.

Nie biegaj z ostrzami
Żeby nie było nudno, co jakiś czas Rayne uczy się nowych sztuczek, zarówno w kwestii machania ostrzami, jak i dodatkowych umiejętności. Zaczyna z normalnym, ludzkim spojrzeniem na świat i zdolnością postrzegania aury, jednak dostanie jeszcze dwa tryby "widzenia". Prócz tego, mordując przeciwników, wypełnia pasek Blood Rage, w którym to trybie porusza się szybciej, jest bardziej odporna na obrażenia i sieka na mniejsze kawałeczki. Jak już wspomniałem, potrafi także posługiwać się bronią palną, od rewolwerów, aż po Panzerschreki, a także miota granatami i dynamitem. Jednak to nie strzelanie, a właśnie używanie ostrzy sprawia w tej grze największą frajdę. Widać, że nie jest w ciemię bita. Przeciwnicy również uczą się nowych sztuczek, niektórzy potrafią blokować harpun i ciosy, inni dostają eksperymentalne jetpacki, ale cóż to dla tak sprawnego rzeźnika, giną jak wszyscy inni.

Hitler byłby dumny
Jednak, aby znów nie było za łatwo, wampirze dziedzictwo niesie też ze sobą pewne słabości, w grze jednak wykorzystano tylko jedną z nich. Zanurzenie w wodzie zadaje bohaterce obrażenia i może niechybnie doprowadzić do zgonu, a save występuje tylko na początku poziomu. Jeśli zdarzy się polec pod jego koniec, na przykład w trakcie walki z bossem, Rayne musi znowu przemierzać te same korytarze, tłukąc tych samych klaunów. Na szczęście poziomy nie są długie, najdłuższy zajął mi około 20 minut, ale jest ich dość spora ilość. Samo ukończenie przygody też nie trwa długo, sprawny gracz zobaczy napisy końcowe w przeciągu pięciu - sześciu godzin, co uważam za zaletę, inaczej mogłaby się wkraść monotonia, nawet pomimo kilku urozmaiceń.

Prócz tego, że dhampirzyca wygląda jak fantazja niewyżytego seksualnie piętnastolatka, regularnie skrobiącego marchewę przy Red Tube, jest też wygadana. Autorzy świetnie dobrali głos do postaci. W pewnym momencie, sam zacząłem powtarzać jej teksty w stylu: "Quiet, honey, what would the neighbours think?". Może to brzmieć dziwnie z perspektywy faceta, ale bardzo łatwo poszło mi wcielenie się w agentkę. Jako ciekawostkę dodam, że reżyser dźwięku czasami w trakcie nagrywania kwestii, zmieniał odzywki bohaterki, a jeśli sprawiało to, że aktorka się zaczerwieniła, uznawał zmianę za dobrą. Postać jest wulgarna, pożywiając się, sugestywnie siorbie, perwersyjnie oblizuje ostrza z krwi, ale jakoś w jej przypadku coś, co normalnie by drażniło, nie przeszkadzało mi.

Smacznego

Ale gdzie tu horror? - można spokojnie zapytać. BloodRayne jest komputerowym odpowiednikiem Blade'a, sprawna eksterminatorka istot nadprzyrodzonych. BloodRayne to horror z gatunku gore, mamy tajemnicze rytuały, istoty nadprzyrodzone, stowarzyszenie Thule, jump scare'y i hektolitry krwi wylewające się z każdego adwersarza, kiedy biega z odrąbaną ręką lub próbuje się czołgać bez nogi. Ze względu właśnie na te elementy pozwoliłem sobie zakwalifikować grę jako horror. Horror niskich lotów, z takimi sobie dialogami, przeciętną grą aktorów, poza Rayne i dwoma Szwabami, ale za to jak przyjemny. To Piątek 13-tego, nie Drabina Jakubowa.

Którędy na plan Matrixa?
Graficznie gra nie zachwycała już w momencie premiery, ponieważ wychodziła równocześnie na konsole, twórcy pozwolili sobie na pewne uproszczenia w tej kwestii. Owszem, poziomy są pełne szczegółów, radia, szafki z bronią, skrzynie, krzesła, które to w pewnym stopniu można niszczyć, jednak nie jest to ten poziom uszczegółowienia, do jakiego przyzwyczaiły nas gry z serii Resident Evil, czy Silent Hill. Ale nie można też powiedzieć, że grafika jest beznadziejna, ot wyższe stany średnie. Ładnie wymodelowana bohaterka, paskudni (jak to być powinno, nie dlatego, że ich tekstury źle wykonano) przeciwnicy nadprzyrodzeni, całkiem nieźli ludzie, ot poprawność nad poprawnościami.

Dr. Báthory Mengele

Dźwięk też jest poprawny. W trakcie rozgrywki słyszymy całkiem niezłą muzykę, żołnierze Wehrmachtu i G.G.G. wrzeszczą jak opętani, ostrza przecinają powietrze, ale brakuje tutaj tej iskry,  która pojawiła się w poprzednim projekcie Terminal Reality.

Sterowanie jest bardzo proste, klawiatura służy do poruszania się, wyboru broni i trybu widzenia, lewy guziol gryzonia powoduje cięcia, prawy ostrzał. Ponieważ kamera nie jest zawieszona sztywno gdzieś pod sufitem, łatwiej zapanować nad czerwonowłosą, nawet w momentach ogromnego chaosu, kiedy ze wszystkich stron strzelają naziole, a gracz próbuje dopaść oficera.

Przystojniaki
Gra ma także kilka wad. Po pierwsze, Rayne automatycznie namierza najbliższych przeciwników, przez co czasami ciężko wcelować z granatnika przeciwpancernego w tego konkretnego draba stojącego wśród tłumu. Za to, dzięki temu, może niezależnie ostrzeliwać dwóch adwersarzy jednocześnie. Po drugie, potrafią irytować fragmenty skakane, których na szczęście nie ma zbyt dużo. Czasami też nie czuje się tego, że gramy istotą nadprzyrodzoną, kilku żołnierzy może zbyt łatwo uszczuplić stan zdrowia, na szczęście łatwo też go podreperować. I ten wspomniany, nieszczęsny save, szczególnie dał mi się we znaki na poziomie Temple Guardians, kto tam dotrze, zrozumie.

Za ogromną zaletę można za to uznać, że wersja z GOG ani razu mi się nie wysypała, czy to graficznie, czy to do pulpitu. Działa na Windows 7 idealnie bez żadnych dodatkowych manipulacji ze strony gracza.

Powtórzę się, jak tu się nie zakochać?
Gra nadal potrafi dostarczyć rozrywki, za to nigdy nie potrafiła dostarczyć strachów. Można dzisiaj zagrać, przejść parę poziomów dla odstresowania i samej zabawy, jednak w dobie strzelanek pełnych fajerwerków graficznych i adrenaliny, gra może wydawać się przeciętna. Polecam szczególnie miłośnikom gier rąbanych, pozostali mogą się zanudzić. Nie oczekujcie, że będziecie przechodzić tę grę z duszą na ramieniu, oczekujcie, że świetnie spędzicie czas na randce z panną Rayne, będąc zadowolonymi, że nie stoicie po drugiej stronie barykady.

Ocena za grozę: 2/10
Ocena za grywalność: 7+/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz