Na początek chciałbym podzielić się
małą lekcją historii. W roku 1992 na ekranach komputerów zawitał
Wolfenstein 3D, uznawany za jedną z pierwszych strzelanek
pierwszoosobowych w historii. Wprawdzie wcześniej twórcy
kombinowali z tym stylem rozgrywki, jednak najczęściej grafika
opierała się na paru liniach i kształtach geometrycznych. Swoją
grą id Software wstrząsnęli graczami. Każdy, kto zobaczył
pistolet na środku ekranu i twarz protagonisty u dołu wiedział, że
gra ta wciągnie go na długie godziny. Zaś kiedy zastrzelił paru
nazistów, było niemal pewne, że wsiąknie w ten świat.
Ponieważ należy kuć żelazo, póki
gorące, już rok później ukazał się Doom. Silnik, na którym
hulał nazwano id Tech 1. Wyglądało to jak podrasowana wersja
Wolfa, grafika nadal opierała się na sprite'ach, ale zmieniono
zupełnie miejsce akcji. Nazistów i efekty ich eksperymentów
zastąpiły potwory z piekła rodem, miast biegać po zamku, gracz
zwiedzał bazę na jednym z księżyców Marsa, Phobos. Gracze po
prostu oszaleli.
W roku 1995 wydano Dooma jeszcze raz,
tym razem pod nazwą The Ultimate Doom. Edycja ta zawierała dodatkowy
epizod, związany z ucieczką z piekła, w którym to gracz rozgrywał
ostatni z trzech rozdziałów poprzedniej wersji. I właśnie ta
edycja znajduje się w kompilacji Doom 3 BFG Edition. Przyznaję się
bez bicia, że ofiarą tekstu miał być Doom 3, którego w końcu
wypadałoby nadrobić, skoro regularnie znajduje się na listach
najlepszych horrorów w historii, a jego protoplastę odpaliłem
tylko z ciekawości i sentymentu.
![]() |
Czas zacząć prywatną wojnę |
Jakie było moje zdziwienie, gdy
zamiast ogrywać Batmany, czy też Borderlands, przechodziłem po
kolei rozdziały pierwszej części tej znamienitej serii z wypiekami
na twarzy. Przyznaję, że pewnie po części zadziałała tu
nostalgia, gdyż jako dzieciak strasznie zagrywałem się drugą
częścią, pewnie stąd nie do końca działająca psychika.
Ale zanim zacznę się rozwodzić nad
tym, jak to przyjemnie zasiąść do tego tytułu po dwudziestu dwóch
latach od premiery, wspomnę kilkoma zdaniami o fabule, która zbyt
rozbudowana nie jest. Graczowi przyszło wcielić się w rolę
kosmicznego marine, nazwanego przez społeczność skupioną wokół
tytułu po prostu Doom Guy. Ze względu na swoją niesubordynację,
został zesłany na Phobos, gdzie naukowcy korporacji UAC prowadzili
dziwne eksperymenty. Spokojna praca w ochronie nie była mu jednak
pisana, w trakcie badań coś poszło bardzo nie tak i bazę
nawiedziły poczwary prosto z piekła. I to dosłownie, naukowcy tak
dobrze wykonywali swoją pracę, że otworzyli portal do gniazda
Lucyfera. Armia wynaturzeń zaatakowała wszystkich znajdujących się
w kompleksie i tylko jeden żołnierz przeżył – Doom Guy. Opętany
rządzą zemsty za zakłócenie wakacji, przebije się przez setki
stworzeń, powoli przenosząc zmagania w rodzinne strony przeciwnika.
![]() |
Tyle zostało z dawnych kolegów |
Każdy, kto w okolicach premiery
odpalił Dooma, musiał zapewne zbierać szczękę z podłogi.
Pierwszą tego przyczyną mógł być rozbudowany arsenał, który na
długo ustanowił kanon. Chociaż Doom Guy zaczyna ze słabiutkim
pistoletem, który wystarcza tylko na podstawowe poczwary, bardzo
szybko zdobywał strzelbę, tak zwaną pompkę, działko obrotowe,
wyrzutnię rakiet, karabin plazmowy, aby na koniec położyć swoje
łapska na jednej z najsłynniejszych broni w historii gier
komputerowych, BFG (Big Fucking Gun, co raczej nie wymaga
tłumaczenia, a jeśli już, polecam materiał arhn.eu, gdzie
zrobiono to genialnie). Prócz tego jest jeszcze sygnet – kastet i
piła, to drugie nawet niczego sobie, pozwala szybko ostudzić zapał
każdego stwora. Każda z tych broni jest inna, każda ma
zastosowanie w innej sytuacji (poza nieszczęsnym kastetem), ale moją
ukochaną, co się rzadko zdarza, pozostanie strzelba. Jest dość
szybkostrzelna, pomimo animacji przeładowania, skutecznie studzi
zapały potworów do przemodelowania facjaty protagonisty, a amunicji
do niej jest porozrzucana cała masa.
Właśnie, facjata. Podobnie, jak w
Wolfie, tak i tutaj, na samym dole ekranu, pomiędzy wskaźnikami
zdrowia i pancerza, jest facjata Doom Guya. Nie wiem, jak inni to
odbierają, ale mnie ten pomysł bardzo się podobał. Jak na swoje
czasy, ma rozbudowaną mimikę, wraz ze zbieraniem silnych broni,
uśmiecha się psychopatycznie, kiedy nic się nie dzieje, to
marszczy brwi, to znowu rozgląda się dookoła. Jednak najciekawiej
wyszło to, że wraz z otrzymywanymi obrażeniami, zmienia się.
Głowa kieruje się coraz bardziej do dołu, w coraz większej ilości
miejsc twarz pokrywa krew. Jakoś tak dodatkowo motywuje to do
znalezienia apteczek, a do tego pozwala zapoznać się z tym, w
którego wcielić się przyszło.
![]() |
Jest i parę przestrzeni pozornie otwartych |
Ale z jakimi maszkarami zmaga się
samotny bohater? Jest ich dość sporo, każda zaprojektowana inaczej
i, poza opętanymi żołnierzami, w sposób nawiązujący w jakiś
sposób do koszmarów sennych. Wiadomo, że na dzień dzisiejszy,
sprite'y te budzą jedynie uśmiech politowania u graczy
przyzwyczajonych do pełnego 3D, ale i tak należy docenić
wyobraźnię projektantów. Początkowym przeciwnikiem są dawni
koledzy z oddziału,z karabinami i strzelbami, których piekło,
niekoniecznie dobrowolnie, przeciągnęło na swoją stronę. Szybko
jednak na drodze Doom Guya stanie też Imp, małpopodobna istota o
brązowej skórze i ostrych kłach, która do tego posiadła zdolność
ciepania kulami ognia. Te na szczęście łatwo ominąć, gdyż są
dość powolne, ale im więcej Impów postanowi ogrzać bohatera, tym
cieplej robi się i graczowi, manewrującemu pomiędzy miotanymi
pociskami.
Są różowe minotaury, zwane tutaj
demonami oraz ich niewidzialni kuzyni. Tych drugich to dopiero
nienawidzę. Pomimo, że w jakiś tam sposób wyróżniają się z
tła, w tym całym zamieszaniu ciężko je wyłuskać i podczas gdy
gracz usiłuje rozprawić się z bandą Impów, które postanowiły
taktyką rosyjską zalać korytarz, coś go cały czas gryzie w
tyłek. Są Cacodemony, czyli latające demoniczne twarze, plujące
silniejszymi odmianami jednego z najpopularniejszych czarów w
klimatach fantasy. Niby są w miarę duże, ale ze względu na swoją
wytrzymałość i tak potrafią napsuć krwi. I wreszcie są Lost
Souls, czyli latające czaszki, które ogrzewa wieczny płomień z
tyłu głowy. Ich ulubionym atakiem jest zwyczajna szarża.
![]() |
Strzelanina do Mouth For War pompuje adrenalinkę |
Wreszcie należy też wspomnieć o
creme de la creme sił piekielnych, bossach. Tych jest trzech, na
koniec każdego epizodu jeden, ale lubią tez później pojawiać się
jako przeciwnicy na planszach. Nawalanie się z nimi wymaga sporej
zręczności i wagonów amunicji (albo BFG). W tych retro grach tak
było z bossami, byli oni gąbkami chłonącymi amunicję niczym
Garfield kolejne porcje lasagne, a mimo wszystko każde starcie
sprawiało satysfakcję. Do tego obrażenia, jakie zadawali, były w
stanie przerobić bohatera na paszę dla pomiotów Lucyfera w
mgnieniu oka. Nie zmieniało to faktu, że czekało się na te
starcia niczym fani postapo na premierę Fallout 4.
Cechą klasycznego do bólu FPS – a
są też dodatkowe znajdźki, które ułatwiają zabawę. Można
zwiększyć obrażenia zadawane w walce wręcz przez pewien czas,
stać się niewidzialnym, a nawet i nietykalnym. Teraz można
powiedzieć, że to klasyk do bólu, szczyt powtarzalności i w ogóle
wstyd, że tak dobra firma to zrobiła. Błąd tego stwierdzenia
zawiera się jednak w tym, że to Doom ustanowił standardy gier FPS
na długie lata.
![]() |
Imp, podstawa sił wroga |
I to wcale nie jest przesada. Za czasów
mojej młodości nie mówiło się, że jest się fanem FPS – ów,
tylko że lubi się gry takie, jak Doom. W Stanach mówiło się
trochę ładniej, o klonach Dooma, ale byłem wtedy w pedałówie,
więc i słownictwo dość ubogie było (bo w ten tytuł zagrywałem
się, kiedy dostałem swojego pierwszego PC). Chyba tylko jedna inna
gra z tamtych czasów tak bardzo zapadła mi w pamięć, ale o niej,
innym razem.
Staroszkolny FPS nie mógłby też obyć
się bez sekretów. W Doom, oprócz klasycznych poukrywanych
znajdziek, istnieją też sekretne poziomy. Tych przypada jeden na
każdy rozdział i wyjścia do nich są dość solidnie poukrywane.
Teraz, w czasach, kiedy każdy ma dostęp do sieci, nie ma problemu,
aby znaleźć o tym informacje, jednak w latach dziewięćdziesiątych
nie było to takie proste i gracz musiał się nakombinować, aby je
znaleźć.
![]() |
Czuje jak Terminator w drugiej części |
Ale czy Doom sprawdza się w
dzisiejszych czasach? Na pewno uwiera niemiłosiernie przestarzała
już mechanika rozgrywki. Nawet, pomimo iż wersja z pakietu BFG
dodała obsługę myszki, brakuje klawisza skoku. Rozpadliny pokonuje
się wciskając do oporu klawisze ruchu i sprintu, jednak dla gracza
przyzwyczajonego do skakania, walka początkowo może wydawać się
trudniejsza (vide Painkiller, gdzie bunnyhopping urósł do rangi
sztuki). Jest to dość nieintuicyjne.
Kolejną kwestią jest możliwość
celowania tylko w poziomie. Wprawdzie istnieją modyfikacje, które
pozwalają poruszać też bronią w górę i w dół, ale rozwodzimy
się tutaj nad wersją bazową. Sprawia to, że dość dziwnie
wygląda, gdy kule z broni wycelowanej przed siebie lecą pod kątem
czterdziestu pięciu stopni.
![]() |
Autorzy nawet zadbali o krew i flaki |
Projekt poziomów też może irytować.
Czasami ciężko wśród niemalże identycznie wyglądających
korytarzy odnaleźć właściwą ścieżkę. Postęp głównie
blokują drzwi, do których trzeba odnaleźć klucz, jednak po
magazynie, po wybiciu wszystkich, biegałem z uruchomioną mapą, aby
sprawdzić, gdzie jeszcze nie zajrzałem. Wiem, że taki był urok
tych gier i to miła odmiana od korytarzowej współczesnej
rozgrywki, ale mimo wszystko nie musi się to podobać i się to nie
podoba.
Drażnił też momentami przegięty
poziom trudności. Znowu, wiem, że kiedyś gry były niesamowicie
trudne, pomimo prostych założeń rozgrywki, ale tutaj urasta to do
rangi problemu w epizodzie dodatkowym. Uzbrojonego tylko w kastet i
pistolet marine zasypano całą armią pomiotów piekielnych, do
tego, jeśli mnie pamięć nie myli, już na pierwszym poziomie czeka
starcie z minibossem. Znajdowanie sekretów staje się już nie tylko
czymś, czym można się chwalić. Sekrety zapewniają przeżycie.
![]() |
Byliśmy żołnierzami (wiem, że mam ogromne zapasy, ale robiąc screeny grałem na niższym poziomie trudności) |
Ostatnią rzeczą, do jakiej wypada się
przyczepić, jest grafika. Faktem jest, że gra jest dynamiczna,
przez co nie ma czasu na przyglądanie się tym wszystkim, dzisiaj
paskudnym wtedy prześlicznym, teksturom, ale gdy potworki zginą i
szuka się wspomnianego klucza, może to gryźć. Jestem osobą, dla
której raczej grafika ma trzeciorzędne znaczenie i jeśli wszystko
inne gra i buczy, nie narzekam, ale i tak pikseloza i sprite'y trochę
gryzły. Jednak nic nie przebije wybuchów, które składają się z
kilku klatek animacji, przez co wyglądają jak z filmów robionych
za pomocą plasteliny i animowanych poklatkowo przez kogoś, kto
uznał, że ludzie i tak tego nie dostrzegą.
Gra ma niewiele do zaoferowania w
kwestii lęku. Pomimo wyjściowego pomysłu na fabułę, jest to
rzeźnia. W najlepszym tego słowa znaczeniu, jeśli tak można to
określić, ale tylko rzeźnia. Nikogo nie przerazi dzisiaj nagle
gasnące światło i cała armia poczwar wypełzająca ze swoich
kryjówek. Nie po takich grach, jak Silent Hill, Blair Witch vol. 1,
lub też moje ukochane Outlast. Plus za próbę, ale to nie wystarcza
na zahartowanych w boju przerażaczy.
![]() |
Klucz jest, można dalej zabijać |
Dynamiki dodaje też świetna muzyka. Wprawdzie format midi nijak ma się do obecnie stosowanych, ale ma to swój urok. Na kilku poziomach są oparte o prawdziwe kompozycje metalowe, na innych są kompozycjami oryginalnymi. Miłośnicy takich zespołów, jak Slayer, Pantera, czy też Metallica uśmiechną się zapewne szeroko, słysząc swoje ulubione utwory w takiej wersji. Przykładowo w E3M1 od początku towarzyszą dźwięki oparte o "Mouth For War" (muzyka z E3M1), a że ten kawałek bardzo lubię, bawiłem się dwa razy lepiej.
Gracze, którzy swoją pasję zaczynali
w latach dziewięćdziesiątych pewnie doskonale Dooma znają, a
jeśli kochają FPS – y, podejrzewam, że znajdzie się na ich
liście gier wszech czasów z tego właśnie gatunku. Gracze młodsi
mogą potraktować to jako ciekawostkę, czym się jarali ich
poprzednicy, tacy, jak ja. I nie mam zamiaru opowiadać tutaj o
lepszych czasach, gdyż równie dobrze, co przy Doomie, bawię się
przy serii Batman: Arkham. Jednak, jeśli zdecydujecie się na zakup
Doom 3 BFG Edition, odpalcie sobie i Ostateczną Zagładę, może jak ja się wciągnięcie.
![]() |
Uparłem się na Cacodemona, ale w pewnym sensie jest maskotką serii |
Zalety:
- dynamiczna rozgrywka napędzana świetną muzyką
- ciekawy projekt przeciwników
- mnogość sekretów
- klasyka w najlepszym tego słowa znaczeniu
Wady:
- przestarzała mechanika
- grafika z czasów rewolucji przemysłowej
Ocena za grozę: 3/10
Ocena za grywalność: 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz