9.09.2015

Slender: The Eight Pages, czyli krótko, ale treściwie



W Internecie nic nie ginie. Czasami historia, napisana przez jednego z internautów wymyka się spod kontroli i zaczyna żyć własnym życiem. I tak też stało się w przypadku historii o Slender Manie. Początkowo stworzona jako creepypasta do wieczornego czytania przy zgaszonym świetle i wywoływania lęku przed podróżą nocą do lasu, szybko zamieniła się w armię memów, merchandise i gry. Pierwszą z nich był temat dzisiejszego wywodu, Slender: The Eight Pages.

Jak już parę razy pisałem, lubię indyki ze względu na serce w nie włożone. Może nie do końca wyglądają bądź działają, jak wyobrażali sobie to ich twórcy, ale za to włożona praca przejawia się poprzez często bezbłędny klimat. I nie inaczej jest w tym przypadku. Twór niezależnego studia Parsec Productions, wypuszczony za darmo, szybko stał się hitem internetów i faworytem do straszenia znajomych. Od razu przyznaję, moim też, ale po kolei.
Bohaterowie horrorów są idiotami
Fabuła jest prosta niczym autostrada u naszych zachodnich sąsiadów. Gracz wciela się w rolę osoby, która postanowiła sobie, że znajdzie osiem stron dotyczących Slender Mana w lesie ponoć przez niego nawiedzanym. I to wszystko. Uzbrojona w latarkę, wchodzi na teren, oczywiście w nocy, bo jakżeby inaczej i rusza mrocznymi, zamglonymi ścieżkami na poszukiwania.

Ale to nie fabuła i nie protagonista tu się liczą, tylko antagonista. Czym jest Slender Man? Osobom, które uwielbiają creepypasty nie muszę go przedstawiać, ponieważ jednak ta jest już dość stara, napisze o tajemniczej postaci kilka słów. Slender Man jest definicją stalkera. Postać, która nie jest agresywna, nie wiadomo, skąd się wzięła i jakie są jej motywy, za to znany już jest jej wygląd i metody działania. Ma około dwa i pół metra wzrostu, jest niesamowicie chuda (coś jak Manute Bol), o długich kończynach, ubrana w garnitur. I o twarzy bez żadnych elementów szczególnych. Nie ma oczu, ust, nosa, zupełnie, jakby ktoś zapomniał dokładnie przygotować model postaci i ją oteksturować. Ale czyż brak możliwości nawiązania kontaktu wzrokowego z potworem nie przeraża, jak w przypadku Xenomorpha chociażby?
Cała awantura o kilka kartek
Zaś jeśli chodzi o metody działania Slendera, są bardzo proste. Obserwuje swoją ofiarę z daleka, powoli wpędzając ją w szaleństwo. I tak samo prezentuje się to w tej grze. I, musze przyznać, jest niesamowicie skuteczne. Gracz doskonale zdaje sobie sprawę, że pomimo, iż jego nemezis jest całkowicie pozbawione oczu, obserwuje każdy krok i lepiej się nie oglądać. A do tego z każdą z zebranych stron, robi się coraz bardziej agresywne. Bateria w latarce się kończy, biegając po ciemku łatwo wpaść na stwora, zaś kiedy korzysta się z oświetlenia, łatwiej jemu śledzić poczynania, tak źle i tak niedobrze.

Ta metoda w połączeniu z niepokojącymi dźwiękami dobywającymi się z głośników, których ilość zwiększa się co dwie strony, powoduje stany przedzawałowe. Nie żartuję, w swojej prostocie pomysłu, gra jest niesamowicie straszna. I to nie tylko przy pierwszym przechodzeniu, ale i każdym kolejnym. Nie mam pojęcia, ile razy do niej podchodziłem i zawsze był ten lęk. Jesteście twardzielami, zagrajcie ze słuchawkami na uszach, w nocy, przy zgaszonym świetle i przygotujcie majty na zmianę.
Samochód w środku lasu, czegoż to ludzie tam nie wyrzucą
Ale jej największa zaleta, klimat strachu, gdyby nie mgła i noc panujące dookoła, byłyby przyćmione przez jej największą wadę, graficzną biedę. Pomieszczenia są niesamowicie mało szczegółowe, ot jedno krzesło lub jeden obrazek na ścianie i to wszystko, tekstury są słabej jakości, ale w nerwach i lęku przymyka się na to oko, gdyż nie ma czasu, bo tam, na końcu korytarza, stoi już Slender Man i trzeba aktywować tryb Strusia Pędziwiatra.
Czy mówiłem coś o teksturach?
Kolejną rzeczą, która trochę mnie zasmuciła jest fakt, iż nie ma nigdzie baterii do latarki. Fajnie by to wydłużyło rozgrywkę, a i gracz nie musiałby obijać twarzy protagonisty po drzewach i siatce otaczającej cały teren. Tak, czy siak, od początku zdawałem sobie sprawę, że jestem na przegranej pozycji, ale umieszczenie baterii nawet w schowku samochodu, czy też w ogóle możliwość jego przeszukania, byłyby całkiem fajną ideą. Rozumiem jednak, że jest to indyk z budżetem równym zarobkom dziennym przy rozdawaniu ulotek i zupełnie darmowy do ogrania.

Ostatnia rzecz to sterowanie. Kiedy wciskam klawisz sprintu oczekuję, że postać zerwie się do biegu o życie. Tymczasem tutaj protagonista biega bardzo wolno i ociężale, jakby wcześniej zjadł ze trzy chleby tostowe i dwie porcje lasagne od mojego ojca (a są ogromne, uwierzcie na słowo). W Outlast, kiedy próbowałem biegać postacią, czułem, że Upshurowi naprawdę zależy na życiu. Ale to czepianie się, bo jakieś wady być muszą.
Opuszczony dom w lesie, to już wiadomo, że będzie strasznie
Przyznaję się otwarcie, nigdy nie zebrałem ośmiu stron. Pomimo, iż istnieją w sieci poradniki i mapy, jak to zrobić najszybciej, dla mnie największa frajda płynęła z samodzielnego odkrywania lasu, ukrytych stron i uciekania przed tajemniczym stalkerem. Według informacji na różnych stronach, po jednokrotnym ukończeniu przygody, gracz zyskuje dostęp do trudniejszego trybu, gdzie nie ma nawet dźwięków, a widoczność jest jeszcze słabsza. Jednak już tryb domyślny może wywołać zawał serca.

Nie potrafię nic więcej rzec o tej grze. Po prostu polecam ją sprawdzić, a nie będziecie rozczarowani. Znalazłem ją zupełnie przypadkiem w zasobach sieciowych niedługo po premierze wersji 0.9.7, na której poprzestano aktualizowanie, więc jest to swego rodzaju beta. Ale beta, która działa stabilnie i dostarcza tego, czego gracz po niej oczekuje, grozy.
Czysto, można maszerować

Zalety:
- nastrój grozy
- dość spory obszar do zbadania
- za darmo!

Wady:
- ociężały sprint
- graficzna bieda

Ocena za grywalność: 7/10
Ocena za grozę: 8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz