11.03.2015

BloodRayne 2, czyli machaj tym cepem



Zdarzyło wam się kiedyś, że zauroczyła was jakaś osoba przy pierwszym spotkaniu, jednak drugie okazało się na tyle rozczarowujące, iż postanowiliście się wycofać ze znajomości? Pierwsze zdanie już sugeruje, co sądzę o tym tytule. Uczono mnie jednak, aby każdą opinię uargumentować, więc i to zamierzam zrobić. Może według kogoś innego ten tytuł jest lepszy niż część pierwsza, chętnie poznam kontrargumenty.

Nie jest wielką tajemnicą, że od pierwszego spotkania z panną Rayne, zauroczyłem się nią. Szczupła, wysoka, zgrabna, ruda i do tego z niewyparzonym językiem. Miała też swoje wady, poza żądzą krwi i zapędami masowego mordercy, o których dokładniej rozpisałem się w jednym z poprzednich tekstów. Często powtarzaliśmy swoje randki, razem przebijając się przez armię przeciwników. Zajęła dość spory kawałek mojego serduszka.

Aż w końcu postanowiliśmy spróbować innej randki. Jakże się rozczarowałem, kiedy okazało się, że strasznie się zmieniła. Nie tylko pod względem charakteru, ale i wyglądu. Niby tekstury są ładniejsze, ostrzejsze, ale sama jej twarz. Zasmuciłem się. Jestem w stanie zrozumieć, że dorosła, ale aż tak zbrzydnąć?

Zostawmy jednak na razie wrażenia estetyczne, a skupmy się na upływie czasu. Od przygody z nazistami upłynęło około siedemdziesiąt lat. W tym czasie Rayne zdążyła zaobserwować śmierć swojego znienawidzonego ojca (nie, to nie spoiler, nie zdarzyło się to w jedynce) i postanowiła dokończyć dzieła zniszczenia, wycinając całe swoje rodzeństwo, które za (nie)życia stworzył Kagan. Akurat ma szczęście, bo pozostałe przy życiu szczenięta spotykają się w jednym mieście. Nie wiem dlaczego, miasto to od razu skojarzyło mi się z Rumunią. Niektóre pokoje są jednak przyozdobione flagami mołdawskimi. Gra nie określa dokładnie nazwy miasta lub jego lokalizacji, więc na tym zakończymy tę dywagację.

"I believe I can fly"
Pierwszym jej zadaniem jest zamordować przyrodniego brata, Zerenskiego, który to, dziwnym trafem, organizuje przyjęcie dla najważniejszych mieszkańców miasta. Rayne udaje się przeniknąć na bal i nawet, dzięki nieświadomości gospodarza, z kim ma do czynienia, zamienić z nim parę słów. Bohaterka nie jest na sali balowej sama. Cały czas obserwuje ją Severin, towarzysz z Brimstone Society, który pełni rolę zwiadowcy, głosu rozsądku i okazjonalnego rozładowania napięcia ciętą wymianą zdań.

Zaraz po rozmowie z gospodarzem, Rayne postanawia pozwiedzać nieco ogromną willę. Doszły ją słuchy, że wampiry z kultu Kagana trzymają w niej jakiś artefakt. Oczywiście nie byłoby to BloodRayne, gdyby szybko nie natknęła się na strażników. Na szczęście, pomimo tylu zmian w wyglądzie, nie pozbyła się swoich znaków rozpoznawczych. Ostrza i buciki pozostały na miejscu.
Wentylator w tle się przydaje
Za to zmieniło się coś innego. Od razu gracz dostaje plaskacza projektem przeciwników. Kim są te roznegliżowane pedały z berlińskiej Love Parade? Gdzie podziali się naziści i zmutowane stwory z pierwszej części? Dobra, może niekoniecznie chciałbym powtórki z rozrywki, ale bardzo marzył mi się podobny poziom przeciwników. Tymczasem dostajemy bandę kretynów z kolorowymi włosami, łańcuchami przy portkach i różnymi ćwiekami przy ciuchach, bądź też panienki z tak samo barwnymi fryzurami, ubrane w gorsety i miniówki. Co to ma być? Czy naprawdę nie dało się inaczej zaprojektować tych kandydatów na wampiry? Społeczeństwo dwudziestego pierwszego wieku jest dużo bardziej zróżnicowane niż to, co mamy przedstawione. Nie mam nic do irokezów, popularnej fryzury wśród przeciwników, sam takowego noszę, ale ludzie biorą mnie przez niego za punka, nie za technorypa kochającego inaczej.
Zwinność pozostała
Zanim jeszcze dobrze otrząśniemy się, obserwując tych waginosceptyków, drugi cios. Sugeruje go już zresztą podtytuł tej recenzji. W poprzedniej części podstawowi przeciwnicy ginęli dość szybko. Nie tutaj. Nóż do masła jest ostrzejszy niż te dwa cepy Rayne. Macha nimi niczym Boryna w trakcie żniw i osiąga podobny efekt. Zboże może i by rozdrobniła, ale za żadne skarby Templariuszy nie potnie tym szybko wrogów. Fajnie, że zmienił się system walki i gracz ma większą kontrolę nad wyprowadzanymi ciosami, ale niech za tym idzie i skuteczność ataków. Tymczasem bardziej opłaca się kopać przeciwników aniżeli ciąć. To po co te ostrza? Czyżby naprawdę u jakiegoś gospodarza dorabiała? Za tępe, aby zboże ciąć, lepiej by sobie sznurkiem poradził. Może przez te lata je zaniedbała?

Kolejną nowością, która się nie sprawdza, jest nowy sposób używania harpuna. Kiedyś służył do przyciągania przeciwników i żywienia się na nich, teraz do ciskania przeciwnikami na przeszkody terenowe. Niby fajnie, ale po pierwsze, i na klawie i na padzie ciężko idealnie wcelować, po drugie, często jest to element obowiązkowy i przeciwnicy się respawnują, dopóki nie wrzuci się ich do kominka/śmieciarki/cewki tesli. Jedyne, co mi się w tej zmianie początkowo podobało, to spowolnione ukazanie zgonu technorypa. Podkreślmy to początkowo, gdyż przy setnej próbie wrzucenia gnoja do jakiegoś tam zbiornika i spudłowania o milimetry gra także raczy tą animacją i robi się to nudne.
"Cause I'm half the man I used to be."
Zabijaniem w ten sposób wypełniamy pasek zwany carnage. Kiedy ostrza przy paskach zdrowia i szału przesuną się do końca, zwiększa się ich długość. Istnieją też inne sposoby powiększania doświadczenia. Jednym z nich jest wykorzystywanie otoczenia. Prawie w każdym starciu, arena jest pełna wybuchających beczek, samochodów, ognia. Wszystko to można wykorzystać w walce. Drugim jest możliwość ślizgania się po poręczach, kablach i tym podobnych elementach otoczenia z wyciągniętymi na bok ostrzami. To jedyny moment w grze, kiedy są naprawdę ostre. Jedno cięcie zwykle przepoławia niemilca. To akurat mi się podobało, bardzo.

Pozwolę sobie na mały spoiler. Artefaktem, który kitra w domu Zerenski, są pistolety, The Carpathian Dragons. Teraz Rayne już nie zbiera broni przeciwników, którzy nadal lubią sobie postrzelać ze strzelb, karabinów i broni krótkiej, a także dzierżyć różne siekiery, łomy, rury i tym podobne, bliskie dresiarzom, rozwiązywacze problemów, tylko karmi krwią swoje dwie spluwki. Mają kilka trybów działania, udają również strzelbę, pistolet maszynowy, a nawet granatnik. Wszystko to jednak trzeba najpierw odblokować. Jakoś nie korzystałem z nich za dużo. Kiedy kończy się „amunicja”, korzystają ze zdrowia protagonistki, a to w czasie walki jest niesamowicie ważne. Lepiej kopać i żywić się na przeciwnikach, aniżeli marnować czas na strasznie nieskuteczne pierdzenie pociskami w ich stronę.
Kąpiel?
Za to dodatki do systemu żywienia bardzo mi się spodobały. Może nie wszystkie, na przykład Rayne nie wyssie już leżącego przeciwnika, za to, zaraz po naładowaniu się, ma trzy możliwości zakończenia posiłku. Standardowym jest wykopanie go na dość dużą odległość, nic to jednak nie daje, może poza zwiększeniem carnage, gdy wpadnie w ogień bądź na inną pułapkę. Drugim jest naładowanie pistoletów, w zależności od wklepanej kombinacji i żywienia od frontu bądź tyłu, wykonywane na kilka sposobów. Ostatnim, najciekawszym, jest fatality. Nie dość, że pozwala zwiększyć pasek szału, to jeszcze wygląda naprawdę fajnie. Podobnie, jak w przypadku ładowania broni, tak i tu zależy od ustawienia i wciśniętych klawiorów. Rayne robi sieczkę na różne sposoby, odcina głowy, nabija przeciwnika na ostrze i robi z niego helikopter, drugim czyniąc zeń kadłubek.
Helicutter
A pasek szału w tej części jest niezwykle ważny. Wszystkie dodatkowe tryby „widzenia”, których jest aż dziewięć, z wyjątkiem aura vision i standardowego, korzystają z niego. Niezależnie, czy użyjemy Blood Rage, czy Dilated Perception, jego poziom ucieka w różnym tempie. Im potężniejsza moc, tym szybciej. I do zużywania paska rage, po czym nabijania go na szeregowych przeciwnikach kręcących się po okolicy i próbujących zrobić krzywdę naszej protagonistce sprowadza się większość walk z bossami. Większość, gdyż te najważniejsze wymagają sposobu, co się akurat chwali, nawet w prostackiej sieczce przyda się trochę wysilić.
Trzy muszkieterki?
A skoro mowa o bossach, poza rodzeństwem Rayne, istnieje również grupa minibossów. Ci są naprawdę ciekawi, są wampiry, dhampiry, nawet jakieś eksperymentalne pancerze. Ogólnie, im dalej w grę, tym wrogowie są ciekawsi, gdyż poza wspomnianymi technorypami, pojawiają się wyrośnięte wampiry, oddziały jednej z sióstr, Ephemery, a nawet elitarna gwardia kultu, czyli krwiopijcy z mieczami i karabinami. Szkoda, że, jak już wspomniałem, te walki są tak wyprane z finezji.

Prócz Zerenskiego, Kagan miał jeszcze co najmniej jednego syna i dwie córki. Szczególnie na wzmiankę one zasługują. Znowu programiści dali upust swoim skrywanym głęboko fantazjom seksualnym i stworzyli erotyczne potwory. Ephemera, świetnie władająca cieniem, jest ubrana w strój BDSM, a Ferril jest zupełnie naga, jej newralgiczne miejsca przykrywają tylko zmieniające się tatuaże. Komuś, kogo dziewictwa broni World of Warcraft, gwarantuję ślinotok. Obie panie nie mają się czego wstydzić.
Happy fap
Muzyka i dźwięk, jak w poprzedniej części, stoją na wysokim poziomie. Głosy są dobrane ciekawie, szczególnie przypadł mi do gustu ten Ferril, jest dziki, a jednocześnie kobiecy. Tę postać bardzo polubiłem, ma chyba drugą najlepszą listę dialogową, zaraz po Rayne (notabene, jej aktorka głosowa powtarza swoją rolę i bardzo, kurde, dobrze!), chociaż z drugiej strony, reszta dialogów stoi na poziomie filmu klasy C, więc ogromne osiągnięcie to nie jest.
Fikuśna
Podobnie i dalej rozwija się fabuła. Standardowo, proste polowanie zmienia się, a jakże, w ratowanie świata przed panowaniem wampirów. Błagam na kolanach, po raz który można? Wiem, Vampire The Masquerade: Redemption też się do tego sprowadzał, ale tam przynajmniej było to ładnie ukryte pod wątkiem miłosnym, tutaj bezczelnie przykryło mi zemstę. W pewnym momencie, wbrew swoim zasadom, zacząłem rozważać przełączanie filmików i skupienie na przeciętnie zrealizowanym zabijaniu, jednak jakimś cudem dotrwałem do końca fabuły.

Gra, jak na tego typu pozycję, jest w miarę długa, ale nie za bardzo kusi, aby do niej powracać. Jedyne, co po zakończeniu odblokowujemy, to wszystkie umiejętności Rayne i możliwość zmiany jej ciuszków. Zapomniałem wspomnieć, że na balu dhampirzyca pojawia się w odsłaniającej wiele, czarnej sukni balowej. Ma też parę innych ubranek, które później można dobierać, ale zostawię je jako niespodziankę.
Zabrałby na bal
Niestety, tytuł nawet nie sprawdza się jako przerażacz. O ile lokacje z pierwszej części miały swój mroczny klimat, o tyle kanały, fabryki oraz nowoczesne wieżowce mnie już tak nie jarały. Na tym tle pozytywnie wyróżnia się kilka etapów rozgrywanych w parku, jednak poczucie swego rodzaju niepokoju zarzyna siermiężna rozgrywka. Machaj ostrzami, poskacz po prętach (czyżby romans z Księciem Persji?), znowu pomachaj, pokonaj bossa lub subbossa, pożyw się. Na grozę nie został w tym schemacie nawet mały kawałek podłogi.

Graficznie nie jest tragicznie, ale i nie ma rewelacji. O ile same otoczenia wyglądają całkiem nieźle, o tyle postaci zdawały mi się zbyt plastikowe. Również krew wygląda dziwnie, wydaje mi się, że w pierwszej części przedstawiona była dużo bardziej realistycznie, zarówno pod względem koloru, jak i samej tekstury. Widać, że czasami nie do końca przylega do podłoża bądź ściany.
Elżbieta Batory tu była?
Za zaletę na pewno można uznać fakt, że pod Windows 7 gra śmiga bardzo płynnie. Ani razu nie postanowiła powrócić do pulpitu bądź też zaserwować mi błędu. W maksymalnych ustawieniach nie zwalniała również, co by dziwiło, niczym prostytutka dziewica, biorąc pod uwagę upływ czasu i rozwój sprzętu od tamtego czasu.

Z recenzji może wydawać się, że gra jest beznadziejna. Nie, jest solidnym średniakiem, tylko, jako miłośnik panny Rayne, niesamowicie się tą pozycją rozczarowałem. Jeśli ktoś lubi siekanki, można spróbować, ale czy warto wydać te 10 dolców na GoGu? Tu bym się głęboko zastanowił, spróbował demo i dopiero wtedy podjął decyzję. Tymczasem wracam do ogrywania kolejnego tytułu, który w żaden sposób nie zawiódł, a wręcz przerósł moje oczekiwania. I o nim już niedługo.

Ocena za grozę: 1/10
Ocena za grywalność: 5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz