
Pierwszym obrazem, który przychodzi mi na myśl jest ten horror psychologiczny z roku 1990. Po raz pierwszy oglądałem go przez palce, mając jakieś osiem lat. Już wtedy musiałem mieć nieźle spraną psychikę, skoro dotrwałem aż do sceny w szpitalu. Dzieło to opowiada historię Jacoba (Tim Robbins), weterana z Wietnamu, który zaczyna doświadczać dziwnych halucynacji. Kiedy dowiaduje się, że jego koledzy z dawnej jednostki również się z tym zmagają, postanawia zbadać całą sprawę. Ciężko jest przedstawić fabułę, unikając spoilerów. Pomimo, że sam opis może nie zachęcać do zapoznania się z historią Jacoba, fakt, że twór ten stanowił inspirację dla Silent Hill może bardziej nakierować na seans. Film jest trudny w odbiorze, wiele scen jest metaforycznych, a zakończenie pojąłem dopiero za drugim podejściem.

Kolejnym filmem, który wywarł na mnie ogromne wrażenie, lecz nie większe, niż powieść stanowiąca kanwę scenariusza, jest kubrickowska wersja Lśnienia z roku 1980. Przyznaję uczciwie, że kolejnej wersji tego filmu nie oglądałem i nie mam zamiaru doń zasiadać. Wprawdzie Kubrick dokonał pewnych zmian w stosunku do pierwowzoru, jednak wyszły one tylko na korzyść obrazu. Fabuła początkowo wydaje się dość prosta. Jack Torrance (Jack Nicholson), niespełniony pisarz i nauczyciel, ma wraz z żoną i kilkuletnim synem przeprowadzić się do odizolowanego Overlook Hotel i przez zimę opiekować się budynkiem. Ponieważ opady śniegu utrudnią dotarcie jakiejkolwiek pomocy, będą zdani tylko na siebie. Miejsce to ma jednak swoje mroczne tajemnice, którymi wcale nie są potwory, a zło drzemiące w człowieku. Nicholson, jak przystało na swoje umiejętności, gra genialnie, a jeśli przymknie się oko na postać żony (Shelley Duvall), otrzymuje się prawdziwy majstersztyk. Reżyseria, dialogi, gra aktorska, momenty grozy, nie pozwala się to ani na trochę oderwać od ekranu.

Kontynuując temat izolacji i śniegu, postanowiłem przywołać jeden z najlepszych filmów Johna Carpentera, jaki miałem przyjemność oglądać. Obraz, który zadebiutował w 1982 roku, jest remake'iem filmu z roku aż 1951. Kurt Russell wciela się w rolę R.J. MacReady'ego, jednego z mieszkańców odizolowanej bazy na Antarktydzie. Sielankę badań naukowych zakłóca pojawienie się tajemniczej istoty, która może przejąć kontrolę nad każdym. Właśnie poza izolacją, ten brak zaufania do kogokolwiek jest genialnym aspektem produkcji. Dzisiaj, efekty specjalne mogą już śmieszyć ludzi, którzy przyzwyczaili się do tak wizualnie porywających filmów, jak Transformers, jednakże mi osobiście nie przeszkadzały, a nawet dodawały specyficzny smaczek. Na szczególną uwagę zasługują projekty wszelkiego rodzaju plugastwa.

Nazwisko Clive'a Barkera jeszcze wielokrotnie przewinie się przez łamy tego bloga, jednak teraz wyjątkowo pojawia się w kontekście filmowym. Na potrzeby opowiadania stworzył on postaci Cenobitów, oszpeconych istot, które fundują swoim ofiarom ostateczną przyjemność poprzez niewyobrażalny ból. W 1987 historię tych posłanników przeniesiono na ekrany kin. Frank, młody mężczyzna o dość mrocznej przeszłości i nietypowych zainteresowaniach seksualnych (nie, nie pomylił mi się z Grayem) zdobywa tajemniczą kostkę, której ułożenie ma zapewnić mu doznania, jakich jeszcze nie przeżył. Zaraz po dokonaniu tego, znika w tajemniczych okolicznościach. Jego brat wraz z żoną i córką wprowadza się do opuszczonego domostwa Franka i przypadkowo budzi demony. Film jest brutalny, brudny i tym, co tygryski lubią najbardziej. Wprawdzie straszy dużo mniej niż kilka innych pozycji, jednak wciąż jest wart obejrzenia, szczególnie dla osób zainteresowanych środowiskami BDSM.
5. In the Mouth of Madness (W Paszczy Szaleństwa)
John Carpenter pojawia się po raz drugi na tej liście. Tym razem stworzył film, który opowiada historię detektywa pracującego dla firmy ubezpieczeniowej. Jego kolejnym zadaniem jest odnaleźć znanego pisarza, który zaginął na chwilę przed premierą swojej nowej, bardzo apokaliptycznej powieści. Smaczku dodaje fakt, że ludzie dookoła zaczynają wariować. Postać twórcy horrorów, Suttera Caina (genialny Jurgen Prochnow) jest wzorowana w dużej mierze na Stephenie Kingu. Wprawdzie efekty specjalne, do których muszę się przyczepić, nawet w 1994, kiedy miała miejsce premiera, już śmieszyły, jednakże fabuła jest wystarczająco pokręcona i przerażająca, aby ten film trafił na moją listę.
6. Poltergeist (Duch)
Film Tobe'a Hoopera, który zasłynął dzięki Teksańskiej Masakrze Piłą Mechaniczną, straszący w zupełnie inny sposób. Miast rozlewu krwi i psychopaty w masce z ludzkiej skóry, mamy demony nawiedzające z pozoru spokojne domostwo. Pomimo, iż obraz ten został zaprezentowany w 1982 roku, do dziś mam ciary na plecach, gdy słyszę jedno zdanie: "They're here!". Pomijając zakończenie, które nie do końca przypadło mi do gustu, historia nawiedzonego domu państwa Freelingów do dziś przykuwa mnie do ekranu, nawet biorąc pod uwagę fakt, iż film widziałem jakieś dziesięć razy. W tworzeniu tego dzieła maczał zresztą palce sam Steven Spielberg, jednak obraz został przyćmiony przez drugi film tegoż artysty, E.T., wydany w tym samym roku. A do tego przez to dzieło zacząłem bać się cholernych drzew. Każdy, kto oglądał, zrozumie lęk.
7. Silent Hill
Wiem, film został niezbyt ciepło przyjęty przez fanów serii. Przynajmniej przez większość. Dla mnie, również miłośnika gier Konami, jest to adaptacja bardzo dobra. Christopher Ganz wykorzystał tylko motywy z gier, tworząc własną, niezwykle przejmującą fabułę. Kolejny obraz z tej listy, który widziałem wielokrotnie i do którego z radością wracam. Idealnie oddany klimat mieściny, ciekawa oraz niesamowicie smutna fabuła, niezłe kreacje bohaterów. W żadnym razie nie jest to film idealny, nie krąży nawet w tej okolicy, jednak twór z 2006 roku stał się dla mnie dobrą adaptacją świata gier. A, gdy sobie przypomnę kiepskawy Resident Evil, którą to serię również wielbię, nawet niemal idealną. Fabularnie niewiele różni się od gry, pomijając zastąpienie wielu postaci męskich, żeńskimi, co wyszło, w mojej opinii, na dobre. I ta ślicznotka w roli Cybil Bennett, zdecydowanie polecam.

O filmie odrobinę już wspomniałem, tworząc recenzję gry uzupełniającej to uniwersum, jednak wypada teraz powiedzieć trochę więcej. Amatorski obraz z roku 1999, zrobiony za grosze, zdobył ogromną popularność straszeniem tym, czego nie widać. Przez cały czas nie obawiamy się wyskakującego potwora, a drobnych niuansów, jak trzęsący się namiot, czy też słynne drewniane figurki (jedna przez długi czas wisiała u mnie przy żyrandolu, do dzisiaj ją chyba gdzieś mam skitraną). Do tego narastające napięcie między bohaterami i niesamowicie zagadkowe zakończenie, jak na dostępny budżet, miażdży większość dziś wypuszczanych horrorów, jak przereklamowane Paranormal Activity. Porównuję do tego, gdyż oba filmy tworzono na zasadzie pseudodokumentów, nawiązując do chociażby Cannibal Holocaust. Jednak to, co we włoskim tworze odrzucało, tutaj nie jest ukazane dosłownie. Każdy tworzy swój własny obraz wiedźmy. Przed seansem trzeba sobie jednak solidnie wkręcić, że wydarzenia te działy się naprawdę.

Pierwszy klasyk na tej liście to obraz Munraua z roku 1922. Niemy film, który swoją atmosferę tworzy nie poprzez krew i flaki, bądź też jump scare'y, a dzięki gotyckiej atmosferze, gdzie Nosferatu (Max Schreck, który ponoć podczas tworzenia filmu sypiał w trumnie i został uznany przez ekipę filmową za prawdziwego wampira) przemyka w tle, w półmroku. Fabułę luźno oparto o Draculę Brama Stokera, jednak, aby uniknąć problemów z prawami autorskimi, postanowiono wiele szczegółów zmienić. Dla mnie historia była zarówno straszna, jak i smutna. Hrabia Orlok, vel Nosferatu, jest istotą nocy, to fakt, ale poszukuje, jak niemalże każdy z nas, miłości. Genialna charakteryzacja i gra światłocienia sprawiają, że dreszcz przerażenia pojawia się na skórze każdego, kto odpowiednio potrafi się wkręcić. Jeśli brak dialogów mówionych i teatralna, przejaskrawiona gra aktorska nie przeszkadzają, należy jak najszybciej nadrobić braki. Nie pożałujecie.

Drugi niemy film na liście i zarazem ostatnia pozycja to niemiecki obraz z roku 1920. Senna atmosfera tego dzieła, pełna niedopowiedzeń i niemalże abstrakcyjnych krajobrazów zakłócona jest przez serię morderstw, za którymi może stać obwoźny hipnotyzer, tytułowy dr Caligari. Zarządza on obwoźnym cyrkiem dziwactw (honorowe wspomnienie Freaks, które niestety się nie załapało do tej listy), którego największą atrakcją jest somnambulik, Cesare. To chyba obraz, o którego zakończeniu dyskutowałem najdłużej (pozdrowienia dla Justyny, która ze mną film oglądała i wysłuchiwała teorii, przedstawiając własne), a i do dziś nie wiem, co tak naprawdę się wydarzyło. Czy to był tylko sen? Film zostawia wiele pytań, a przez tę swoją atmosferę, naprawdę straszy.
Bonus:
11. Backwater Gospel
Krótkometrażowy twór animowany z roku 2011 opowiada historię pobożnego miasteczka Backwater. Kiedy pojawia się w nim ponury żniwiarz, mieszkańcy zbierają się w kościele, aby modlić się o własne przeżycie, nawet kosztem sąsiada. Obraz trwa około dziewięciu minut, więc spokojnie można obejrzeć go w przerwie na kawę, jednak Duńczycy zapodali genialną, choć nieco krwawą, jak na pozostałe obrazy na tej liście, atmosferę. Serdecznie polecam zapoznanie się. Do tego genialnie funkcjonuje jako klip do The Grudge zespołu Tool.
12. The Separation
Skoro filmweb.pl klasyfikuje to jako horror, to postanowiłem umieścić brytyjską historię w bonusach. Kolejny animowany obraz, tym razem z roku 2003, oraz kolejny, który idealnie zgrywa się z muzyką Tool, tym razem z utworem Jambi. Dla mnie to jest właściwie dramat, ale z portalem kłócił się nie będę. Opowiada historię braci bliźniaków, rozdzielonych zaraz po urodzeniu. Operacja nie pozostała bez wpływu na jednego z nich, który musi poruszać się o kulach z powodu upośledzenia ruchowego. Mieszkają razem i funkcjonują razem, utrzymując się z pracy drugiego, jako lalkarza. Jednak więź psychologiczna nie wystarcza, chcieliby znowu tworzyć jedność fizycznie. Obraz mnie rozbił emocjonalnie, pomimo około dziesięciu minut trwania. Robert Morgan funduje całe spektrum emocji, zakończone eksplozją. Jeśli kogoś ta animacja nie poruszy, znaczy, że zupełnie pozbył się serca.
Mógłbym wymienić więcej pozycji, ale top 10 to top 10. I tak pozwoliłem sobie na dwa bonusy. Jeśli spodoba się Wam, czytelnikom, taka formuła, będę tworzył więcej list, następną mogą być horrory, które mnie niesamowicie rozbawiły. Listy nie będą zaburzały kolejnych recenzji, z których następna już niedługo. Podzielcie się opiniami na ten temat, może polecicie coś, czego nie oglądałem.